
..wczorajszy dzień zakończył się burzą na jeziorze i imprezą zapoznawczą na naszej jednostce. Parkujące opodal dwie poważne jednostki i dwie kontaktowe załogi. Dla takich wieczorów się płynie …goście przynieśli dary w postaci własnej produkcji ogórków kiszonych z liśćmi dębu i płotkami marynowanymi przez kultową mieszkankę Kruszwicy, która jest zjawiskowa i najlepsza i sami musimy ją odnaleźć , biegającą po falach. Jest wyzwanie…dla ułatwienia został podany rysopis łodzi , która pływa . Opowieści wilków morskich streszczać nie będę , bo nie jestem w stanie ze względów czysto ludzkich oddać klimatu, mój system rejestracji został rozkalibrowany na skutek płynów z elementami baśniowymi , który przybył z gośćmi . No sorry..?
..a po nocy przychodzi dzień , a po burzy spokój ….i popłynęliśmy pośród fal spienionych i wiatru, który rozwiewał mi włosy wszędzie ?, bo nie ma membrany w najbardziej wypasionym sztormiaku na taki wiatr. Wychodząc na ląd w Kruszwicy miałam pragnienie ucałowania mola portowego do którego mimo wszystko udało się przycumować , bo straciłam wiarę że kiedykolwiek znajdzie się po moimi stopami coś, co nie będzie ruchome i że istnieje życie bez wichury.
Stało się, wieje ale to tylko wiatr…nie kiwa i …zwiedzam sobie myszate wierze w Kruszwicy. Czyli udało się! Żyjemy.
P.S. To ja byłam sternikiem …bo Krzysiek postanowił , że to są warunki szkoleniowe. ⚡?
Kochani! Piękne zdjęcia, opisy i w ogóle…. Jak czytam to aż Wam zazdroszczę tego rejsu… Pozdrawiam, ahoj… Admirał Łukasz 😉