Ona : Klimat nareszcie umiarkowany!

Ciepły ranek!!! Totalnie wzruszona temperaturą i słońcem robię jajecznicę, bo tylko jajka jeszcze zostały. Pies nie ma karmy, my nie mamy karmy, sklepów brak. Woda w bojlerze już wystygła, prądu nie ma w okolicy. Jest sobota, mamy w planie dotrzeć do Płaskiej, bo mamy nadzieję, że jak dotrzemy, to sklep będzie jeszcze otwarty. Jeśli nie zdążymy, to z okazji niedzieli będziemy jedli trawę, bez cukru z sosem bolońskim, bo ten mamy. Ruszamy z kopyta! Kopyto lekko nam się omskęło, bo śluzy od 10 tej. Czekamy więc chwilę, ale za to kupujemy miód mniszkowy, który został przez śluzowych wyprodukowany w eksperymentalnej,nie wiem dlaczego pasiece. Śluzujemy się i dalej płyniemy w słońcu, ptakach i jest coraz cieplej i piękniej. Pierwszy raz odkąd pływamy zdejmuje kurtkę, a nawet w którymś momencie zamieniam adidasy na klapki. Po kilku dniach totalnego przewiania i zziębnięcia zaczynam się prostować. Już nie pęka mi skóra rąk przy trzymaniu lodowatych łańcuchów w śluzie! Jest dobrze. Nawet bardzo 🙂 Płyniemy, śluzujemy, płyniemy śluzujemy oglądamy, słuchamy. Nie słyszałam nigdy krzyku żurawi i jestem pod dużym wrażeniem, niestety nie umiem chyba opisać 🙁 Tak sobie płynąc i grzejąc kości na pokładzie dopływamy do Płaskiej chwilę po 12 tej. Nikt nie wie, do której czynny jest sklepik we wsi. Porzucamy więc łódkę i biegniemy do wsi. Zwycięstwo! Pies będzie jadł, Krzyś będzie jadł i nawet ja coś dostanę i ogórki małosolne też mamy i papier toaletowy. My mieszczuchy dopiero w takich sytuacjach potrafimy docenić jak trudno czasem zdobyć chleb i wino. Teraz już spokojnie wracamy przez rozświetlony słońcem las. W otwartej już stanicy dostajemy domowe pierogi,w kilku wariantach, którym nie może się oprzeć Krzysiek. Na tym nie kończą się jednak jego możliwości i łakomstwo 🙂 zamawia, więc schabowego i piwo z beczki. Ja jak zwykle wolę rybkę, to dostaję sandacza, chyba z jeziorka,na którym mamy łódkę :). Smakowitości! Krzysiek zasypia, jak nakarmiony osesek. Mnie ogarnia potrzeba prania, sprzątania i innych dziwnych zajęć. Po chwili już zadowolona wieszam i suszę w słoneczku, co tylko mi przyjdzie do głowy. Django nakarmiony resztkami z kuchni stanicowej plażuje na pomoście, a ponieważ sobota i pogoda ściągnęła parę osób, ktoś go od czasu do czasu zaczepia, na co w efekcie i ja się załapuje. Ludzie tu są pozytywni i bezmaseczkowi i to jest powód dla, którego dałam się namówić na ten rejs mimo, prognozy pogody. Wyspany Krzysiek proponuje spacer po lesie, my z Djangiem jesteśmy na tak .Las jest świeżo zielony i Django wącha go bardzo dokładnie, bo właczył mu się instynkt psa myśliwskiego. Słucha jednak, kiedy go wołamy. Do czasu, aż wkręcił się w jakiś bardzo konkretny trop…Całkowicie odleciał, krąży jak szaleniec. Zakładam mu kaftan bezpieczeństwa w postaci smyczy i tak kończymy wypad. Wszyscy zadowoleni. Krzysiek postanawia rozpakować wędki, bo obok nas zaparkowała łódka z czteroosobową męską ekipą i wystawiła cztery wędki. No to Krzyś wyciągnął swoją wędkę z „Biedronki” i…wyciągnął rybkę!!! Panowie ambicjonalnie polegli i łowią do teraz…a rybkę Krzyś wypuścił, bo na mnie liczyć nie może. Rybę mogę usmażyć, albo inaczej ją przyrządzić, ale nie mogę jej zabić. Krzysiek też chyba nie…:) Piękny wieczór, szkoda, że prognoza na jutro jest mokra 😉

proste radości mojego życia 🙂
a kaczki , jak to kaczki płyną gęsiego 🙂

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *