Ona: Zdumiona i zaskoczona

Kolejny tom przygód w konwencji: Tytus ,Romek i Atomek czyli Krzyś, Django i ja. Już od wczoraj jestem zdumiona i zaskoczona, bo zaraz po opuszczeniu Śląska lekko zachmurzona pogoda zmieniła się na wakacyjną, słoneczną i kiczowato piękną. Niebo zrobiło się błękitne trawa zielona, a Słońce złote. Pocztówka z wakacji. W tym wszystkim my suniemy sobie do Rynu. Zwyczajowe korki pokonaliśmy ze, stoickim spokojem, bo już jesteśmy do tej trasy przyzwyczajeni. Potem kolejna losowa droga naszej pomysłowej nawigacji i dotarliśmy do celu. U celu stała Benia prawie w pełnej krasie, bo po ostatnim męskim kursie szkoleniowym jej uroda została nieco zindywidualizowana. Nie mogłam się jednak do niczego przyczepić, bo dziura w burcie (!) została solidnie zaklejona srebrnym plasterkiem. Jak u Pana Kleksa. Wystarczy poczekać, aż się zabliźni. Panowie działali chyba w morderczym afekcie, ponieważ zabili mnóstwo małych żyjątek, których resztki pozostawione w słońcu na zasłonach utworzyły rzucik oryginalny i trwały . 😱😰😨. Nastawieni pozytywnie porzuciliśmy bagaże i pobiegliśmy na kolacje do zamku, bo to właśnie było nam potrzebne. Byliśmy jednak bardzo na głodzie, i wyhamowaliśmy pod wzgórzem zamkowym i smacznie zjedliśmy zupę z mazurskiego szczawiu i pokrzywy, a nawet rybę przepyszną i zamkowe wino. Przy okazji dowiedzieliśmy się że wino Ryńskie zamkowe jest co roku inne i w zeszłym roku było Mołdawskie,a w tym jest Hiszpańskie. (To wiadomość dedykowana Witkowi) Niestety…bo tamto odczuwaliśmy jako bardziej królewskie .. Ranek wstał słoneczny i cieplutki, co sprawiło że moje zdumienie przeniosło się na dzień następny . Komunikaty z Katowic opowiadały o deszczu i chłodzie, a ja miałam ochotę roślinki leśne uściskać z radości, że nareszcie mogę w cieple spać i w cieple wstać . Nastawiona pozytywnie postanowiłam wyprać z zasłonki ze śladów masakry owadziej. Łatwo nie było. Zniechęcona skończyłam na jednej i korzystając z dobrodziejstw pogodowych i innych nam dostępnych postanowiliśmy wykorzystać ten piękny dzień na zapoznanie się z okolicznymi atrakcjami i pojechaliśmy do Świętej Lipki zobaczyć za co można podziękować w Sanktuarium i o co ewentualnie poprosić. Okolica piękna i zielona, kościół różowy, różowością z lekka obłędną i według mnie zarezerwowaną dla malinowych koktajli . Krzysiek coś tam kombinował na temat uzasadnień kolorystycznych w budowlach sakralnych , jednak nie wydał mi się wiarygodny. Trafiliśmy na nabożeństwo , a ponieważ pies na zostawienie w upale na czas mszy nie wyrażał akceptacji pooglądalismy krużganki i pojechaliśmy do Reszela na zamek. Pan „zamkowy ” na moje pytanie czy pies może się załapać na zwiedzanie, opowiedział nam historie, jak to psy uratowały zamek przed pożarem i teraz mogą na zamku robić co chcą i jeszcze wodę dostaną . Krzysiek tak bardzo chciał zorganizować psu wycieczkę, że postanowił go wciągnąć na wieże , po drabiniastych schodkach kręconych. Pies szedł i szedł i nagle przestał i tak się zaparł łapami , że trochę zepsuł zamek, bo spadła jedna cegła i wyżej ani rusz nie chciał współpracować. Gorzej,że zejść też nie miał ochoty. I tak sobie staliśmy Django zaklinowani pomiędzy ścianą i drabiną z łapami pomiędzy szczeblami i szalonym błyskiem w oku, ja pod Djangiem i jacyś turyści z obu kierunków … ogólnie nudy…Po rozładowaniu korka i sytuacji , ja myknęłam do góry, a pan i pies poszli sobie zwiedzać lochy. Zwiedzanie lochów okazało się łatwiejsze. Bardzo ładne jest to miasteczko Reszel, ma piękny ryneczek i kościół, który zdobią piękne witraże . Po pooglądaniu tegoż wróciliśmy przez Świętą Lipkę i tym razem udało nam się pooglądać wnętrze kościoła. Na swój sposób piękne (chociaż nie mnie określać granice kiczu 🤐 ) z elementami baśniowym . Zadowoleni z wycieczki zarządziliśmy powrót i poszukiwanie smaru teflonowego, ponieważ Krzyś postanowił zmienić śrubę na śrubę jeszcze lepszejszą. Jednak opatrzność czuwała i smaru do Krzysiowej wymiany śruby nie było !!! poszliśmy więc sobie spokojnie zjeść sandacza w marinie u Szatanka. Po bardzo smacznym obiadku Krzysiek poszedł do łodzi położyć psa na poobiednią drzemkę,a ja pojechałam do Biedrony na zakupy. Zagrzmiało nawet i pokapało deszczem ale nic więcej nie podziałało mimo komunikatów o burzach. Lunęło akurat jak byłam w sklepie, wiec wszystko było ok ,tylko jedno okno zostało w aucie otwarte ze względu na psa, a ponieważ nie otwieram na ogół okien i nie pomyślałam o tym wariancie , to teraz mam nawilżona prawa stronę w C4…

Ten dzień miał się zakończyć na ty kawałku, ale się jeszcze rozwinął, bo obok naszej łódki przybiła łódka, którą Krzysiek zachwycił się od pierwszego wejrzenia, klasyk motorówkowy, w drewnie i chromie. Zafascynowany Krzyś pobiegł w stronę fascynacji …i wrócił z zaprzyjaźnioną z załogą. Tym sposobem wieczór spędziliśmy w bardzo miłym towarzystwie. Dla takich momentów się pływa i takie pamięta :)) Na wielki finał przyszła burza. Chociaż powinnam napisać BURZA. Widowisko zaczęło się od pokazu barw na niebiosach i czerwonej tęczy, na czarno-szarym niebie, której istnienia nie podejrzewałam. Niestety fotki nie oddają grozy i niesamowitości tego co niebo nam zafundowało. Potem było głośno i burzowo i deszcz umył łódkę…w gratisie:))

nie to ładne co ładne , a to co się komu podoba…
zamek w kolorze ceglanym 🙂
widok z zamkowej wieży
a to inspiracja na czas kiedy Benia odplynie bez nas
tu zaczyna się czerwona tęcza ..
a tu zaczyna się ..i kończy burza

3 thoughts on “Ona: Zdumiona i zaskoczona”

    1. Anka i Krzysiek

      Piotrze, proszę sprecyzuj pytanie, bo zaczynam się zastanawiać czy armator jest odpowiedzialny czy nie :))

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *