Ona: Mamerki czyli historia zamaskowana

Plan na dziś rozpoczynamy planowo, płyniemy jeziorami z Węgorzewa do Mamerek. Czytam sobie, że jest to osada bez mieszkańców. My jednak chcemy zwiedzać, to co zostało z głównej kwatery niemieckich wojsk lądowych. Płynę nastawiona, że to może być groźne . Dopływamy do prywatnej małej mariny w w której cumuje jeden jachcik, a obok pomostu jest fajna plaża . Znajdujemy komfortowe miejsce i zaraz przybiega miła Pani po opłaty za cumowanie i nawet proponuje, że za 2 zł możemy naładować sobie telefon. Na szczęście nasze akumulatory ładują nawet lodówkę …Trochę zniesmaczona tymi dwoma złotymi dopytuje się Pani o inne usługi i dostajemy rachunek z zaznaczeniem że pies gratis. Jak zresztą do tej pory bywało :)) Potem zaczynamy wycieczkę pieszą, od bramy campingu posuwamy się intuicyjnie w las i odnajdujemy po kolei bunkry. Brakuje nam opisów i strzałek kierunkowych , bo w lesie ma to znaczenie zwłaszcza, że bunkry są zamaskowane mieszanina morskiej trawy z cementem co już sprawia ze są prawie niewidoczne. Nie wiem, czy to naturalnie, czy zaszczepione celowo porastają je mchy i mimo, iż wiemy czego szukamy , to wcale nie jest to proste wypatrzyć wśród lasu betonowe bloki. Bunkry są gigantyczne i gigantycznie ponure. Nie do wszystkich wchodzę, bo wewnątrz jest ciemno i mokro , a moja klaustrofobia nie radzi sobie z tonami betonu nad głową. Wrażenie porażająco ponure. Dochodzimy jednak do placyku przy którym widać dziewczynę i mnóstwo latarek. Okazuje się że przyszliśmy nielegalnie i od tylu. Grzecznie pokierowani udajemy się do kasy. Teraz już zgodnie ze strzałkami i po kolei wieża widokowa. Panowie zostają ja tuptam szesnaście pięter w górę i w dół . Bez zadyszki!!! Następny punkt to bunkry giganty połączone tunelem. Kwatera Hitlera. Przed tunelem wymiękamy z Djangiem. Ja ze względu na ciasnotę i tony betonu, pies …bo mu się nie podoba. Krzysiek daje radę . Potem oglądamy wnętrze u-boota. To wszystko jest przerażające, mimo upływu lat groźne i złe. Pies idzie z nami, z nami schodzi w podziemne korytarze i w wilgoci,ciemności i chłodzie trzyma się przy nodze jak pewnie kiedyś zmuszone do tego niemieckie owczarki . To wszystko byłoby ciekawe gdyby nie było prawdą. Pięknie podświetlony fragment bursztynowej komnaty, robi większe wrażenie, niż zrekonstruowana w całości. Brakuje nam trochę mapki, opisu terenu i zarysu historycznego. Wiem, ze internet jest wielki, jednak lepiej byłoby czytać i wiedzieć na co się patrzy. Przy bunkrach są opisy jednak, bardzo lakoniczne, a ponieważ teren jest duży łatwo zgubić kierunek zwiedzania i przeoczyć obiekt. To przecież małe miasto złożone z betonowych budowli. Staram się sobie wyobrazić miasto Brygidy,czyli osadę, której celem była obsługa obsługi schronów, bo napotykam na resztki komina wśród drzew. Wracamy w upale, dusznym lasem, trochę nas gryzą komary, trochę wpadamy w błoto. Wchodzimy do naszej mariny, a tu duża zmiana. Łódek ile wlezie, a nawet więcej. Auta, namiociki, ogniska i grille. Na plaży dzieci, w wodzie dmuchany pelikan bardzo wyrośnięty i pan w dużym pontonie. Robi się głośno i ciasno. Następne łódki parkują już w kąpielisku. Styl parkowania niektórych jest bardzo brawurowy i dyskusyjny. Ale liczy się efekt. To nic, że na sąsiednich łodziach załoga własnym ciałem zasłania burty…Wyciągam Krzyśka na spacer do śluz. To też powojenna pozostałość z systemu , który wyrównywał 110 m różnicy poziomów wód. Pani z ośrodka mówi coś o 6 km. Mamy czas … Krzysiek już po chwili zaczyna zauważać problemy. Jest błoto, ścieżka jest wąska, owady gryzą, jest za gorąco, będzie padać, nie będzie padać…no i wracamy. Trochę mi żal , bo było blisko, jednak sama nie mam ochoty brnąć przez las, bo znam się na sobie i wiem że to grozi zgubieniem. Wracamy, prawie wszyscy biwakowicze pływają, łącznie z psem nowofunlandem. Krzysiek definitywnie postanawia sprawdzić, czy Django pływa. Problem ten nurtuje nas poważnie, bo należy się liczyć z tym, że przy naszym trybie życia pies wcześniej,czy później wyląduje w wodzie. Warunki są dobre, by to ustalić ogólnie nie jest głęboko, wiec Krzysiek stoi w wodzie, łapie psa z pomostu i kładzie na wodzie. Pies płynie!!! Co prawda w stronę pomostu,co nie jest dobre, bo nie ma szans na niego wejść. Jednak płynie, co należało dowieść! Oczy ma tylko wielkie jak lemur. Za to po wyjściu z wody zadowolony jest z siebie niebywale i minę ma szefa szefów. Jest jeszcze akcja zdejmowania latawca z linii energetycznej , dzieje się.Tymczasem część naszych obozowiczów robi imprezę grillową muzycznie i nie tylko dosyć donośną. Druga część bardziej wiekowo stabilna mruczy coś do wtóru gitary. Jest to jednak dosyć niszowa twórczość. Czas wakacyjny płynie inaczej, więc zasypiamy w tym miksie dźwięków i wstajemy…bo pan w tym samym miejscu, tym samym zachrypłym głosem śpiewa sobie i wstającym wodniakom. Tylko nieodłączny papieros , chyba nie ten sam.

to co pozostało z dawnego miasta..
trawa morska, cement i mech….elementy maskujące
fragment bursztynowej komnaty
a to prawie ona
jeden latawiec i jaka zabawa!

5 thoughts on “Ona: Mamerki czyli historia zamaskowana”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *