Wczorajsza akcja w terenie bardzo dobrze wpłynęła na morale całego teamu. Lubimy się razem i osobno. Trauma została , dopada nas przy zwykłych czynnościach. Mieliśmy na trasie dwie śluzy: kapitan w Krzyśku komenderował tak, lege artis, że mimo wiatru niebywałego wszystko się udało i nikt do wody nie wpadł. Nuda…

Po drodze mijając kościół wyglądający interesująco staro i pomost zapraszający z tablicami informacyjnymi podpłynęliśmy żeby przycumować. Kuriozalny pomost nie miał niczego ,o co można by się zaczepić. Ciekawa koncepcja. Daliśmy radę, chociaż nie było łatwo, bo wiatr robił co mógł. Kościół i tak był zamknięty… :((


Krzysiek jest co najmniej zdegustowany, że przez te wszystkie dni naszego pływania, nie było jednego bez zimnego wiatru. Na wodzie to zmienia podejście i kiedy na lądzie ludzie w letnich wersjach , my w sztormiakach marzymy o rękawiczkach.


Parkujemy w znanym już Ślesinie, odkrywamy nową pycha restaurację bardzo bliziutko przystani ” Mozaikowy piec” jest super! Niebanalnie i bardzo smacznie! Krzysiek ze swoim kręgosłupem w parze idzie odpocząć od odpoczynku, ja szwendam się jeszcze chwilę. Ponieważ autko grzecznie czeka na parkingu, postanawiamy uzdrowić kręgosłup i mój fioletowy łokieć cudowną wodą w Licheniu, bo farmaceuta podsunął niekonwencjonalne rozwiązania. Jedziemy , idziemy, pytamy, patrzymy na plan, bo to wielki teren. Z legendy wynika , że źródełko ma numer 4, ale na planie tego numerka nie ma. Niestety nie mam fotki, jestem spalona jako dokumentalistka.. nadrabiam lewkami…


Krzysiek siedzi na ławeczce, ja biegam szukam źródła…w końcu się udało. Jego pielgrzymka była prawdziwa, bo widziałam ile go kosztuje.

Pełni nadziei i wody w sobie wróciliśmy na łódź. Super było… Już zaczynam tęsknić za następnym rejsem.. Na szczęście jest plan. Mam nadzieje, że nie stracimy czytelników, bo mnie się podobało takie komentowanie, łódkowej codzienności, ale ma to sens jeśli czytacie i komentujecie. Do zobaczenia!
Wasz dziennik podróży jest rewelacyjny. Bravo i ściskam.
Kochani! Dzięki za wspaniałą dokumentację trasy. Cieszę się, że byliście na pokładzie mojej Vistuli. Mam nadzieję, że „Magdalena” dobrze się sprawowała i nie przysporzyła Wam kłopotów… Do zobaczenia na kolejnych wyprawach. Ahoj!
Wspaniale czytało się Wasze relacje – szkoda , że już finał, ale skoro rysują się nowe plany to super!
Pozdrawiam
Czytaliśmy 😉 Pozdrawiamy
NO TO DO NASTĘPNEGO RAZU ?
Ahoj przygodo… Dla takiego Szczurka lądowego jak ja otoczonego dwoma morzami i jakimśtam oceanem którego nazwy nie pamiętam bo jest po drugiej stronie wyspy żegluga po rzekach wydaje się być najbardziej realna a Wy sprawiliście że stała się jeszcze bardziej A ( zmarznięte jak doczytałam ) ciało słowem się stało))) już tęsknię za wpisami i najchętniej chciałabym namówić Was na ….uwaga idzie duża fala -> ROCZNĄ eskapadę po całej europie …..))))) ( popłynęłam teraz co nie ?)) ….ale co ja mogę puk puk są tu jacyś inni ??))))palec pod Budkę …….Tra la la )))
Tak sobie pomyślałam, jak trzeba być daleko, by być tak blisko? Otwieram komputer i Jesteście. Trochę żal, że to koniec wyprawy. Ważne, że szczęśliwie się zakończyła. 🙂
Mam podobne wnioski,dałaś mi temat do myślenia na temat bliskości kontaktów i ciągu dalszego naszych podróży. Szczerze dziękuje ?
Piękne opowieści z rejsu,czytając je czuliśmy jak byśmy tam byli,czekamy na więcej przy grilu i szantach ☺.Zatem witajcie na lądzie i cieszymy się że cali i zdrowi…pozdrawiamy i do zobaczenia…
Szukam śpiewnika i gitary i będzie się działo !
Świetne teksty , doskonale poczucie humoru . I rewelacyjne zdjęcia. Dla mnie blog roku ! Gratuluje