Zaczęło się niewinnie, a właściwie skończyło, bo to koniec sezonu i Benia szykuje się do zimowego snu. Wczoraj wieczorem dopłynęliśmy do Rynu i po nocy spędzonej na łodzi ruszyliśmy do Giżycka, bo tam mamy ją zostawić na zimowanie. Było wietrznie i słonecznie, skacząc po falach w słońcu i wietrze poczuliśmy się wakacyjnie odprężeni. Django mniej, bo on nie darzy sympatią fal. Na Ryńskim były regaty, więc halsowaliśmy między halsującymi żaglówkami, a potem już spojnie przez wodę rzadko mijając kogokolwiek. Nastawieni na obiadek w Ekomarinie spokojnie dopłynęliśmy na Niegocin. Tam zaczęło wiać! Nasze wcześniejsze podskakiwanie na falach okazało się brykaniem w porównaniu z tym, co już mniej zabawnie zaczęło z nami wyczyniać Niegocińskie jezioro. Pies zdenerwowany chował się pod stołem przy każdym mocniejszym uderzeniu, czyli wciaż…Krzysiek usiłował manewrować tak, by uderzenia fal były najmniej odczuwalne, jednak mimo zamknietych szafek i szuflad slychac było łomot wszystkiego, co telepało się w łódce. Cały osprzęt zamknięty w bakistach szalał, fale z hukiem uderzały w burty a silnik, raz zanurzony w wodzie, raz w powietrzu wydawał odgłosy, ktorych nie znaliśmy dotąd. Kiedy zobaczyłam zabudowania miasta myślałam, że już można odpocząć jednak jezioro dopiero zaczynało się bawić. W góręi w dół, Krzysiek oparty na kierownicy i skupiony maksymalnie, ja zaparta nogami o szafki, bo stać już nie było szans. Pies pod stołem przyczajony do skoku. Kombinuję, czy lepiej się przywiązać do koła ratunkowego, czy może do łódki i obie wersje wydają mi się nie do końca przemyślaną asekuracją. Staramy się trzymać szlaku, bo na mieliznach nie mamy szans, poza tym jak najdalej możemy stramy ustawić się skosem do fal, kiedyś jednak trzeba się odwrócić. Robimy zwrot i fala od przodu zalewa nas od całkowicie. Potem jeszcze duży podskok i jak wodolot podplywamy pod falochron będący wejściem do mariny. Wpływamy za falochron, co samo w sobie nie było łatwe, bo wiatr robił co mógł żeby nas nie wpuścić , jednak chowamy się za betonową osłonę. Krzysiek woła, że już będzie spokojnie i jednocześnie następne uderzenie wiatru rzuciło nas na przycumowane przy falochronie łódki. Na nic stery strumieniowe, dziób już zasłonięty falochronem, rufa odepchnięta wiatrem. Krzysiek nie stracił przytomności i wrzucił wsteczny. To dało efek, bo mimo, że złapałam bosak , jasne było, że nie dam rady odepchnąć łodzi w tych warunkach. Ale poczułam lekkie drżenie…W tym stanie wplywamy do keji rezydenckiej i mimo fal calkiem ładnie cumujemy. Czuje się lekko spięta, pies wygląda jakby chciał do azylu. Krzysiek wygląda na zwycięzcę! Uratowani od zagłady w oku cyklonu nie przejmujemy się, że zostaliśmy uwięzieni na rezydenckiej keji. Nie możemy z niej wyjść, bo VIPy , które tu normlnie parkują mają karty magnetyczną do bramki, my tymczasem stoimy na dziko. Tym sposobem uwięzieni w luksusie siedzimy na pokładzie głodni już poważnie i usiłujemy dodzwonić się do dr Jachta. Bez skutku. To próbujemy z Bosmanatem tez echo. Koniec konców recepcja jednak decyduje sie nas uwolnic i jednoczesnie na skuterze wodnym podpływa dr Jacht. Zadowolony z ekstremalnych fal wyraża lekkie niedowierzanie ze udalo nam sie doplynąc Benią. My zdowoleni z kolejnego życia idziemy jeść…Wszystko się uspokaja, jednak to cisza przed burza, doslownie. Pogodynka w komorce nie klamie o !6.30 zapowiada burzę i jest jak ma być….Krzysiek jedzie taxi po nasze auto zostawione w Rynie, ja zostaje z psem na pokladzie i okazuje się, że widowisko światło i dzwięk jakiego jesteśmy swiadkami zadziwia mnie siłą, mimo, że burze ogólnie z pozycji widza raczej mnie fascynują niż przerażają. Ta jednak jest mega Burzą. Szarpie cumami, łódki wokół tańczą taniec wariata, Sciana wody uderza w szyby z siła wody z Karchera, Szaleństwo totalne. Pies znów pod stołem i nie chce dać się wyciągnąć. Stukot nawałnicy o górny pokład daje potężny ladunek decybeli. Krzysiek niedostępny telefonicznie zaczyna mnie niepokoić. A po nocy przychodzi dzien i po burzy spokój…i burza kończy się tak nagle jak zaczęła. Kawałek tęczy zaczepia sie o maszt żaglówki i zaraz wychodzi słońce. Wraca Krzysiek, pies odzyskuje apetyt, whisky jest w odpowiedniej temperaturze….Fajnie jest przeżyć




Nie ma fotek z akcji z falami , bo reprterka nie dała rady kliknąć w aparat. Wieczorne komunikaty podały 25 akcji ratowania łódek, które nie dały sobie rady z falami.. A burza połamała drzewa, co widzieliśmy wracając. Wiatr porozrzucał konary daleko na pola…Cóż, to się nazywa Spektakularny Koniec Sezonu. Do zobaczenia wiosną!