Po kolacyjce wracamy do ciemnej łodzi, bo boimy się używać prądu. Trochę romantycznie nastawieni usiłujemy tradycyjnie oglądać Starlinki, jednak księżyc świeci jak żarówa, a komary szaleją mimo ciemności. Sugeruję Kapitanowi, że możemy zmienić miejscówkę na kąpielisko, które jest już puste, a nam odległość do hotelu już nie robi różnicy i podłączyć prąd. Kapitan jest jednak już w nastroju magicznym i zdąża do kapitańskiego łóżeczka. Zasypiając myślę o tym, czy nie wpakować wędliny z lodówki do wody w jeziorze, oczywiście zapakowanej w coś co jej nie pozwoli się utopić, bo słyszę, a właściwie nie słyszę pracy agregatu lodówki. Odpuszczam jednak, bo woda ma 21″ i niewiele to zmienia, a ja już prawię śpię. Budzę się dosyć wcześnie, bo mam w głowie, że prognozy na 10-tą ustaliły burzę i powinniśmy płynąć w bezpieczne miejsce. Kapitan, aż tak zestresowany nie jest. Jednak mój komunikat z pokładu, że nie mamy wody, bo pompy są na prąd ( toaleta też ) powoduje , że Kapitan wstaje. Plan pierwszy jest taki, że odpływamy niedaleko i uruchamiamy agregat w miejscu, w którym nie będzie nikomu przeszkadzał i wtedy zjemy sobie śniadanko, dając mu zrobić prądu ile trzeba. No to zwijam cumy i odpalamy i nagle mój spokojny Kapitan pyta, czy przy kąpielisku nie możemy jednak przycupnąć. Bo to, że wysiadł prąd pokładowy-domowy , to jedno. Wysiadły też wszystkie wskaźniki i simrad! To szybciutko montujemy się przy pustej jeszcze plaży. Właśnie podjechał Pan, który chyba opiekuje się terenem, Krzysiek uzgadnia co trzeba i za chwilę już mamy kawę z ekspresu. Benia się ładuje, a ja z dużą dozą nieufności otwieram lodówkę. Ciepełko…! No cóż. Decydujemy się obwąchać i zjeść wczoraj kupione parówki. Nie są podejrzane, tylko ciepłe. Właściwie takie powinny być 😉 Jemy i ładujemy elektrycznością co się da. Niestety nasz odkurzacz i tablet chcą tylko 12V więc właśnie teraz mają swoją szansę. Jednak czas ucieka, jako taki, a czas burz podobno nadchodzi. Mamy wymagane minimum na akumulatorach , to spokojnie odpływamy. Po kolei robimy wodny tunel, jedną chudą śluzę Mała Ruś i drugą chudą śluzę w Ostródzie. Pani Śluzowa ostrzega nas przed burzą i informuje, że nie my jedni zmykamy. Wypływamy na Jezioro Drwęckie, całkiem duży kawałek wody. Za nami słońce, przed nami burzowo. Proponuję żeby gdzieś przykucnąć, bo słyszę burzowe pomruki, jednak kapitan sunie wartko. Zwalniamy dopiero w kanale. Szybka akcja i cumujemy na śluzie Zielona. dostajemy prąd i jemy to co w lodówce przetrwało. Upał jest kosmiczny i staramy się ruszać jak najmniej. Burzy brak.

