Dotarliśmy do Gdańska naszym ulubionym, od nowa środkiem lokomocji, Pendolinowym pociągiem. Z lat dawnych pamiętam jak długa była droga na kolonie, nad morzem. Cały dzień w nie klimatyzowanej nysce, która zawoziła nas do celu, lub cała noc w przeludnionym pociągu. Tymczasem my wsiadamy o13tej w Katowicach i po obiadku i kawce nie wymięci i zrelaksowani wysiadamy na dworcu gdańskim. W Iławie dosiadają się nasi załoganci Ewelinka i Marek i tym sposobem w dobrej formie docieramy razem do Benii. Na Beni super klar, Marcinowa załoga bardzo się postarała. Uzupełniamy zapasy w marinowej Żabce i lecimy w miasto. Trochę się zmieniło przez dwa tygodnie naszej absencji, bo to czas Jarmarku Dominikańskiego. Mimo później pory, a może właśnie z tego powodu tłok niemożliwy. Zmierzamy do poznanej już przez nas restauracji. „Goldwasser” licząc, że tu będzie miejsce. I jest! Może nie przy oknie, ale i tak czujemy się dopieszczeni. I mamy obiecaną zmianę jeśli tylko zwolni się „stolik z widokiem”. Zabawa w zamawianie, w wybieranie, w degustacje wina…w oglądanie małych dziel sztuki tworzonych na talerzach w wymiarze „dobrego smaku”. Polecamy! Dostajemy też miejsce obiecane i oglądamy sobie rozświetlony, wakacyjny Gdańsk. Zadowoleni i syci wracamy na pokład i zasypiamy z nadzieją na ciekawy czas…




😁