Nadszedł czas na następny rozdział i wyruszyliśmy. Zaczęło się niewinnie, pociąg nasz ulubiony ICP przyjechał o czasie i wszystko wydawało się normalne. Stacje po kolei Sosnowiec, Zawiercie i…idziemy do Warsu na obiad, żeby przed Warszawą uniknąć tłoku. W Warsie atmosfera daleka od reklamowanego komfortu podróży. Kelner pojawia się…i nie słucha. Konduktor pojawia się i usiłuje razem z Krzyśkiem ustalić dlaczego Krzyśkowa komórka nie łączy się z Pendolinowym WI-FI , bilety jednak ogarnia. Kelner nie ogarnia zamówienia, zwłaszcza piwa i z uporem proponuje rzemieślnicze mimo, że Krzysiek ma inne pomysły. Dostajemy jednak jedzenie. Mamy swoje typy w tej Pendolinowej restauracji i zawsze było bardzo smacznie, tym razem nie. Posiłek umilają nam tzw. Biznesmeni ze stolika obok robiący przy obiedzie milionowe transakcje, o których wie cały Wars, bo rozmowy telefoniczne słychać dokładnie i jest to raczej szpan zamierzony. Stroje panów też w zamierzony sposób przyciągają uwagę, zwłaszcza pasek zapinany na złotą kłódkę i czerwone buty z połyskliwego aksamitu. Jeden z owych Panów odbija się od drzwi toalety, która to toaleta informuje go miłym głosem, że jest zajęta i rzuca znane słowo na K…Pan , nie toaleta, po czym robi wykład skierowany do mnie, na temat pochodzenia i stosowania tego słowa. Krzysiek spokojnie kończy swoje danie i pozostaje nam poczekać na piwo, którego nie widać…Pojawia się jednak mało rejestrujący kelner i zaczynamy od nowa temat piwa. cokolwiek, by Krzyś nie wymyślił, kończy się na rzemieślniczym. Po kilku niezaliczonych próbach Krzysiek kapituluje i zamawia rzemieślnicze. Kelner jest usatysfakcjonowany i znika, piwa brak. Prośba o rachunek również nie zostaje rozpatrzona pozytywnie. Nagle!!! piwo się zjawiło. Trudno powiedzieć jakie. Zadowoleni, że jest wypijamy i idziemy do baru, gdzie od niechcenia kelner kasuje coś przepytując nas z tego co zjedliśmy. Wracamy na miejsca i znowu jest miło. Komunikaty o tym jak wspaniale jest w Warsie czytane głosem miłej pani w okoliczności zdjęć potraw ,trafiają do przekonania podprogowo. Odczuwam potrzebę kawy z ekspresu, Krzyś też. Zostaję wylosowana i wracam do Warsu. W Warsie pusto, kelner robi kawy i w nastroju do zwierzeń dzieli się sensacjami pracy kelnera, dołącza do niego kucharz. Kucharz jest brudny i poplamiony tak, że zaczynam żałować, że obiad mam już w sobie. Do rozmowy dołącza konduktor i starają się jak mogą zniechęcić mnie do pracy na kolei. Jestem zniechęcona, zabieram moje kawy i zmykam. Konduktor tajnie przekazuje mi info, że ta podróż nie będzie łatwa. On już wiedział..
Wypijamy nasze kawy i głośniki głosem maszynisty, który nie odróżnia, kiedy komunikat jest po polsku, a kiedy in english informują nas, że pociąg jest zepsuty i zostanie wymieniony w Warszawa Wschodnia. Moi znajomi pracownicy uczciwie mnie zawiadamiają, że nie ma informacji, o której i z którego peronu będzie odjeżdżał zastępca. Cudownie. Wysiadamy. Jest 33 celsjuszów i duchota. Siedzę sobie na walizce i myślę, czy Krzysiek nie ma jakieś aury psującej. Dwa dni temu byliśmy we Wrocławiu i zepsuł się hotel, Wysiadł mu prąd temu hotelowi czyli brak klimy (32 celsjusze), brak windy (6piętro), brak zamka w drzwiach (karty elektroniczne), brak ciepłej wody w ciemnej łazience itd.. Ale nic, czekamy. po 40 minutach w upale, za którego brak zapłaciliśmy 215 zł od łebka przyjeżdża nasz nowy pociąg nawet ładnie schłodzony i z ewidentnie bardziej rześką obsługą. Komunikat miłym głosem tej samej pani zachwala Wars. Drugi głos informuje, że z przyczyn technicznych Wars będzie czynny za 45min. Na szczęście i nieszczęście obiad już mamy zaliczony. Po odczekaniu Krzysiek, który dalej nie ma internetu, w przeciwieństwie do mojej mniej wypasionej komórki, zamawia ciastko szpinakowe i kawę u Stewardesy. Zaczyna być normalnie. Pan taksówkarz, który miał nas odebrać z dworca w Malborku już czeka i wie, że mamy prawie godzinny poślizg. Ciastko też ma poślizg i wchodzi w towarzystwie kawy pół godziny przed końcem podróży. Krzyś jednak zdążył je spożyć. Potem już standard. Docieramy na Benię. W sklepie niedaleko mariny czeka na nas paczka, w której wysłaliśmy sobie, to czego nie chcieliśmy nosić. Zaczynamy się relaksować.
Relaksujemy się do rana z przerwą na sen, kiedy okazuje się, że nie mamy internetu łódkowego, co może złamać nam życie. Prąd też wyszedł. Z prądem dajemy sobie radę, to tylko bezpiecznik z prądowego kabla się zbuntował. Z internetem nie tak prosto. Dzięki Herlakowi z help desku :-)) udaje się wymienić właściwy bezpiecznik. Uff!!

tym sposobem niszcząca aura Krzyśka została z lekka opanowana, tak myślałam. Odzyskany internet, odzyskany komfort :-)) pozwolił nam spokojnie i w dobrym nastroju opuścić marinę o godzinie prawie dwunastej. Płyniemy w stronę Gdańska do mariny na Wiśle Martwej o wdzięcznej nazwie Błotnik. Krzysiek liczy na to, że może być to fajne miejsce do zimowania łodzi i chce rzucić okiem. Przed nami dwie śluzy. Pierwsza Gdańska Głowa, spokojnie przepływamy i oglądając ptaki i robaki trafiamy do śluzy Przegalina, w której aura Krzyśka zmerciła wrota. Powinna być nieczynna, tak informuje Pani śluzowa, jednak ponieważ nas lubi ;-)) pozwala nam płynąć. W porze jak dla nas późno obiadkowej trafiamy do upatrzonej mariny. Podoba nam się wszystko. Atmosfera na miarę szyta i smażone rybki. Problem jest jeden…nie można zaklepać zimowania, bo zmienia się najemca. Na pocieszenie zjadam flądre i idziemy na spacer. Spacer obejmuje teren mariny, która jest dużym obiektem i tereny przyległe o których trudno jest coś powiedzieć poza tym , że jest słonecznie i pachnie ładnie i oprowadza nas miejscowy pies, bardzo kompetentny. Krzyśka pilnuje mnie ewidentnie lubi. Wieczór spędzamy na oglądaniu teatru sensacji Kobra, z lat sześćdziesiątych, który bawi nas do łez mimo, że nie takie jest założenie scenariusza. Polecam gorąco

Ten blog to rewelacja, moja ulubiona poranna lektura ❤️
Choć łódkowanie to nie jest moja ulubiona forma to z każdym postem zaczynam się bardziej przekonywać 😀
łódkowanie, takie jak nasze, to domek na wodzie…a że położenie domku można zmieniać jest bardzo fajne.