ona: MIAŁO mnie tu nie BYĆ

Mój plan był taki, że wracam z Trzebieży do domu i ewentualnie przyjeżdżamy razem z kapitanem, żeby odstawić łódkę do mariny zimowej. Popływać jeszcze miał Maciek i Krzysiek w zestawie męskim. Jednakowoż jadąc do domu stwierdziłam, że bardzo krótki był mój sezon łódkowania…W domu wpadliśmy w lekki młynek różnych spraw i tak sobie biegając w różnych kierunkach usłyszałam przypadkiem, jak Krzysiek komuś opowiada przez telefon, że jedzie z Anką na dwa tygodnie popływać po Odrze Zachodniej. Nie ma co walczyć z przeznaczeniem. Odwołałam wizytę u lekarza, załatwiłam co mogłam i jestem. Przyjechaliśmy niedzielnym popołudniem całkiem sprawnie i szybko. Wchodzimy na Benię a tu pewne zmiany. Słuchawka prysznicowa gdzieś wybyła, szara woda po brzegi zbiornika, a łódka z wierzchu brudna niebywale. Brudne ptasie łapki na szybie z przodu, na rufie mimo namiocika też chyba dużo się działo. Może to kot-szef mariny zrobił imprezę. W każdym razie dobrze, że na nas trafiło, bo jakby przyjechał Maciek to, by pomyślał, że zostawiliśmy taki brudny statek. Zaczynam układać rzeczy od nowa, bo przywiozłam wszystko co ostatnio wywiozłam, jako że pakowałam się już końcowo sezonowo. Wkładam więc i utykam we wszystkich schowkach góra, dół. Łódka też zamiast stać spokojnie kołysze się góra dół jak szalona. Trochę mnie to kołysanie pokonało. Niby nie mam takich problemów, a jednak czuję się dziwnie. Chyba że to obiad zjedzony po drodze tak zadziałał. Zostawiam łódkę i resztę załogi i idę posiedzieć w aucie, tym bardziej że muszę trochę popisać na komputerze. W aucie jest fajnie i nie kiwa, za to stoję pod jakaś lampą, która miga bez wyczucia. Tego już nie chcę. Wracam do Benii tam bez zmian. Kiwamy się intensywnie. Trzeba to przespać. Kiwa całą noc jak na oceanie. Trudno. Usiłuje sobie wymyśleć pozytywną historię o niemowlakach huśtanych w kołyskach i jakoś zasypiam.

Ranek piękny i słoneczny, kiwa jakby mniej jednak nie czas na zachwyty. Od rana wizyty. Pierwszy jest Pan z naszym prysznicem i chęcią napraw rożnych. Pozbywamy się problemu z szarą wodą, zawory wymienione, napy w tapicerce uzupełnione. Wszystko się dzieje. W biegu kończę śniadanie i już jest Pan z ubezpieczeń, do oględzin uszkodzonego kadłuba. Czekamy na wolny dźwig i wyciągamy z wody Benię. Benia wygląda jak dzielna wojowniczka. Poza wszystkim jest porośnięta omułkami, czy innymi skorupiakami. Krzysiek skrobie je na szybko i całkiem sporo tego odpada. Jednak nie o to chodziło w tej akcji. Foty zrobione wkładamy Benie do wody i Pan rzeczoznawca odjeżdża, a my pożyczamy karcher i jazda na pokład. No i dzieje się…Krzysiek odnalazł nową misję. Postanawia wykarcherować wszystko na łodzi i to sumiennie. Zabiera mi sprzęt i pracuję!!!! Czyści psika, leje wodą. Pies uratowany siedzi na trawniku, ja usiłuje się przydać i chowam to co jeszcze trochę suche. Zamykam czego kapitan zamknąć nie zdążył, bo już musiał szaleć z tą wodą pod ciśnieniem. Dobrze że jest upał, jakoś wyschniemy. Po długich godzinach finał prac. Jemy szybki lunch i chwila na regenerację kapitana. Przychodzi kot-szef sprawdzić stan łódki i robi pokaz różnych figur pod nosem psa. Trzeba pokazać że jako szef mariny ma w nosie dużego uszatego Djanga. To jego teren. Django jest zdumiony i spokojnie obserwuje. Widzi ze to jest kot-szef. To każdy widzi. Po południu robimy aprowizację w sąsiednim miasteczku i w jeszcze innym oglądamy ptaki wyrzeźbione rożnymi technikami i w różnych wielkościach. I tak to mija kolejny dzień na Beni.Kiwa dalej ale jakby mniej.

Liczy się dokładność
Kot Szef ma na to luźny pogląd
Wycieczka na ptasią wystawę stałą

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *