Spokojny późny ranek budzi nas upałem. To już kolejny tropikalny dzień. Pies po wczorajszym długim dniu, nawet nie chce pójść na spacer, może dobrze bo Pan psa też nie chce. Powoli bardzo się uruchamiamy i idziemy poszukać szefa wszystkich szefów czyli Krzysztofa Jarzynę ze Szczecina. Znajdujemy. Krzysiek mój trochę za duży i nie mieści się w Jarzynie, ale fotka jest. Wrzozec szefa na mojego szefa za mały. Następne kultowe miejsce to, wielki paprykarz, który trudniej, ale jednak zostaje namierzony. Fotka. Kombinujemy, że obiad zjemy u „chifa” to już sprawdzony adres i jest klimatyzacja. Chłodzimy się jak najdłużej się da. Potem jako, że w dalszym ciągu nie uzupełniliśmy zapasów, a jest niedziela idziemy do pobliskiej „żabki” na zakupy. Wiele tam nie ma z potrzebnych nam produktów, ale na kolację i śniadanie mamy resztki z wczoraj, więc do juta przeżyjemy. Zaopatrzeni jako tako płyniemy do mariny cichej, żeby powtórzyć plan, który nie wypalił czyli wsiąść jutro do auta i przywieźć wodę i wino i np jajka. Proste jedzenie to nasza specjalność. Coraz bardziej podoba nam się ta kameralna marina. Spokojnie i przyjaźnie. Koniec gorącego dnia..

FORMA TROSZKĘ JAKBY SŁABSZA – TROCHĘ WIDAĆ ROZLEWAJĄCE SIĘ PO EKRANIE ZMĘCZENIE, …
TO CHYBA TE UPAŁY …
JA TEŻ MAM Z TYM PROBLEM.
STRASZNIE DUŻO CZASU ZAJMUJE MI ZAJARZENIE JAK ZROBIĆ W KOMPIE COŚ, CO KIEDYŚ ZAJMOWAŁO MI 5 min A TERAZ KRADNIE MI GODZINĘ…
Masz rację, upał i inne okoliczności wpłynęły na moją kondycję, za co przepraszam.