Ona: Teoria sterów strumieniowych DWÓCH

Kwestia pisania bloga jest otwarta ,bo coś zjadło mi cały napisany tekst. Spróbuję raz jeszcze, ale do trzech razy sztuka i to będzie raz trzeci. Ostatni.
Po miłym wieczorze nastała wietrzna noc. Szarpała moim łódkowym łóżkiem jak zwariowaną kołyską, co pozwoliło mi w rytmicznym stuku puku deszczu
wyspać się dokładnie. Rano wiało i straszyło czarną chmurą. Nic jednak nie odstraszy naszego kapitana, który mimo diabolicznych okoliczności stwierdził
że jesteśmy spóźnieni. Ciekawe o ile i dokąd? No to wysłał mnie po cumy i płyniemy. Mieliśmy w planie wymianę butli z gazem do gotowania, ale co tam..
Czas goni. No to z kopyta kołysząc się jak furmanka poszliśmy w siną dal na Odrę Zachodnią. Płynęliśmy tym stylem w wietrze i deszczu, co jakiś czas gwałtowniejszy podmuch przesuwał nas w bok i ogólnie nie było po co nosa wystawiać. Siedzieliśmy w kabinie czytając dla poprawienia humoru książkę, którą dostaliśmy wczoraj od Autora
Tym sposobem dotarliśmy do wyznaczonego celu, czyli Schwedt. Marina wydawała się miłą i chcieliśmy zacumować i tu pojawił się problem. Systemy cumowania zawsze mnie zastanawiają, po co wymyślono aż tyle sposobów? Mam swoje ulubione i te mniej, ale bez prywatnych sugestii nie widzę powodu tylu wersji. Tutaj była opcja dużych patyków wbitych w dno do trzymania rufy między, które trzeba wpłynąć. Bez wiatru bulka z masłem, z wiatrem możliwe dla tych którzy potrafią, z wichurą….zabawa.
No to się bawimy: podejście, kółeczko, podejście kółeczko, następne podejście, łup w słup. Robię co umiem, żeby między ten słup wsadzić odbijacz, kapitan też
coś robi i coś krzyczy. Udaję że nie słyszę i nie biorę tego do siebie. Bo to grozi rozpadem załogi. Łódka stoi jak przekątna prostokąta, w którym miała
stać równolegle. Ciągnę ją za co mogę, ale co ja mogę… Wspólnie z silnikiem osiągamy jednak cel. Wiąże łódkę jak baleron i właściwie jesteśmy zaparkowani.
Kapitan zdenerwowany mówi o awarii skrzyni biegów.
Idziemy do recepcji…Recepcja miła. Chociaż z angielskim, który nie ma w zakresie słówek o skrzyni biegów. Recepcja mówi też, że stoimy na nie ich miejscu i musimy przepłynąć parę metrów i wszystko będzie się zgadzało. Recepcja z uśmiechem pokazuje nam miejsce, a my kombinujemy, czy jesteśmy total zepsuci i się nie ruszamy, czy
jednak spróbujemy. Krzyś przynosi zestaw śrubokrętów, które nie są pomocne, bo nie umiemy zdjąć budowy ze skrzyni biegów i macha wajchą w różne kierunki. Fakt
że, powinien być opór, a nie ma. Odpalamy silnik i nasza samonaprawiającą się skrzynia znowu działa. Reset! Kapitan szczęśliwy decyduje się na cumowanie
w marinie po raz drugi. Ja nie mówię nic. Odpływamy. Nawet ładnie i prosto. Potem zaczynamy znaną już zabawę podejście, kółko podejście kółko i łup w słup.
Z mariny przyszedł Pan na pomoc i robiliśmy co mogliśmy i koniec końcem zacumowaliśmy i związaliśmy Benie, jak baleron, bo tylko ten system się sprawdzał.
Na tych czynnościach dodatkowych czas minął nam tak szybko, że zapomnieliśmy zjeść obiadku, a nawet podwieczorku. Tym sposobem wygłodzeni totalnie zjedliśmy żelazne
racje, które na takie czarne godziny mieliśmy przygotowane, bo marinowe żywienie uruchamia się dopiero za kilka dni. W bonusie ciepły prysznic i cieple wino i tak
zaczęliśmy trip część niemiecka.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *