Rano wstaliśmy , psa wyprowadziłem , śniadanko zjedliśmy i zostaliśmy sami w marinie – nie licząc rezydentów. Trasa przed nami niezbyt długa i w końcu , bo takie dzienne robienie paru godzin za sterem jest męczące. Przed nami trzy śluzy w locji którą mam opisane , że wszystkie na telefon , a tu niespodzianka wszystkie automatyczne . Zadowolony widząc zielone światło wchodzę do śluzy , a tam ekipa z innej łódki pokazuje mi , że coś mam zrobić , przekręcić , nic nie rozumiem . Myślałem , że tak jak we Francji trzeba wyjść na górę i nacisnąć przycisk interwencyjny , więc wylazłem i jedyne co znalazłem to słupek z dwoma pionowymi prętami , zielonym i czerwonym. Przekręciłem zielony i szybko na łódkę . Ładnego łacha musieli ze mnie drzeć bo te pręty szły na dół i mogłem spokojnie to zrobić z poziomu Benii. Nauka kosztuje. I tak tutaj chyba ze wszystkimi śluzami , a nawet z mostem zwodzonym który podnieśliśmy przekręcając zielony pręt. I patrzcie nie trzeba fundować domów, płacić pensje każdemu śluzowemu , wystarczy prosta mechanika i ekipa konserwacyjna , naprawdę wychodzi to taniej , szybciej i bardziej przyjaźnie dla turystów. Anka jak zwykle miała stresa , ale jak podniosła most zwodzony to jej przeszło , nie wiem tylko dlaczego mi powtarzała żebym uważał , że mnie zgniecie. Miasto Zehdenick to jakiś sen szalonego brukarza tysiące pomieszanych kostek i granitów jakbym coś znalazł i musiał zabudować. W porównaniu do Otenbergu to widząc potężny wpływ socjalizmu, ogródki działkowe jak składowiska wszystkiego co się przyda. Ładny pokaz historii. Jutro pierwsze jeziora , ponoć uwielbiane miejsca odpoczynku oficerów Armii Radzieckiej.



W tym miejscu otwierasz most zwodzony i śluzę przekręcając zieloną wajchę


Ile rodzajów kostki widzicie? i tak w całym mieście