Priepert wstaje w słoneczku bardzo ładne. Planowo wyruszamy do pobliskiego Furstenberg bo tam jest Netto czerwone i czarne. Jak się dowiedziałam, a to różnica, bo jedno jest duńskie, a drugie niemieckie. Dla mnie lepsze bliższe. Robimy zakupy i wyruszamy mieszkać „na dziko”, pierwszy raz tej podróży. Pierwsze jezioro przepiękne w słońcu i puste, jednak nie ma parkowania, bo wszędzie szuwary, a na środku piękna wyspa, która okazuje się prywatna. No trudno. Płyniemy dalej i odnajdujemy następne jezioro. Z urody, tak samo urokliwe i zaraz na wjeździe miejsce dla nas, no, to stajemy. Las, za lasem jakaś droga, ale ogólnie jest dzikość. Zachęceni brakiem innych możliwości pozbywamy się pająków z namiociku na rufie i zadowoleni odpoczywamy. Pierwszy taki dzień relaksu. Jakby nie patrzeć, to nasza podróż jest podróżą odkrywczą. Każdego dnia nowe wyzwania, może nie jest to dżungla, ale wciąż dla nas nowa ziemia. Mamy już w kieszeniach drobne euro, i gotówkę, bo trzeba, wiemy że nie zjemy ryby smażonej w marinie i jej okolicy, ale wypijemy piwo, że na mostach nie ma oznaczeń wysokości i że nikt nas nie rozumie. Umiemy śluzować i słuchać muzyki na żywo, bo mariny to mają za to internet jest jak ptak: lata gdzieś i czasem się uda go złapać. Podsumowując jesteśmy na tak. Krzysiek od początku ja obecnie.




