Budzimy się i płyniemy do mariny, która może okaże się zimówką miejscówką dla Benii. Plyniemy, znajdujemy, parkujemy i szukamy hafenmajstra. Jest i wszystko wie i się dogadujemy, tylko o 1000 euro więcej wychodzi za przewiezienie łodzi, no to jest kawałek dalej niż woda. Dobre i to, bo nie było nic. W zasadzie zadowoleni płyniemy dalej, bo w marinie powiedzieli, że za dwa dni dopłyniemy do Shwerin. No to jak tak to zdążymy, bo plan jest taki ze powinniśmy wracać w sobotę i jeszcze trzeba auto przywieść z punktu A czyli z punktu rozpoczęcia podróży. Google zapytane o polaczenia komunikacją miejską co sugerują w granicach 18-tu godzin i to w wybrane dni tygodnia. Absurd. Uber lepiej wygląda, ale to wszystko małe miejscowości zobaczymy w Shwerin tam powinno coś jeździć. Tymczasem naszym celem jest Malchow. Na początek atrakcji most obrotowy. Jesteśmy w punkt, przez przypadek, bo kreci się co godzinę. Zaraz za mostem, obfotografowani przez turystów jest miejska marina i stajemy sobie w centrum starego miasta. W nagrodę dostajemy jeszcze bilet na piętrowy autobus który robi rundę wokół miasta z opowiadaniem co się widzi ( po niemiecku) Idziemy więc na lunch i jest to pierwsze fajne jedzenie, może dlatego, ze restauracja jest włoska. Udaje nam się zdążyć na nasz autobus i znaleźć dobre miejsce. Autobus wyjeżdża poza miasto i robi mega koło, wiec dwie bite godziny słuchamy monotonnego głosu w języku Gethego, zasypiając i budząc się na nielicznych przystankach. Z ciekawostek tej podróży przyswoiłam że Malchow czytamy Majsio. Zaczyna padać, wiec kiedy kończymy naszą autobusową podróż wysiadamy w deszczu i mokrzy wracamy na łódkę, bo musimy poczekać aż obrotowy most wróci do funkcji drogowych. Pomimo deszczu jest tu ładnie pływają roztańczone kolorowo oświetlone stateczki spacerowe, ludzie się bawią…




ale eleganckie obuwie ma ten Kapitan!
Gdzieś podłapał taki trend modowy