Ostatni etap tego sezonu, to krótki rejs do mariny w Malchow. Tym razem nie do centrum, tylko zaraz za mostem, można powiedzieć, że na rogatkach. Nie jest to właściwie marina tylko porcik, z którego łódki od razu przewozi się do miejsca zimowania na lądzie. Cumujemy w cichym miejscu i umawiamy się, że rano wózek wyciągnie nas z wody. Zadowoleni z miejsca, które robi dobre wrażenie zaczynamy się organizować. Problem dotarcia do samochodu, przestaje być problemem, bo hafemaister dzwoni i ustala, i za chwilę po Kapitana Krzyśka przyjeżdża auto z kierowcą. Pozostawiona samotnie, jestem samotna jakieś pięć minut, bo podpływa do mnie żabką ekipa Polaków mieszkających od dawna w Niemczech. Tak dobrze nam się nawiązało kontakt, że przegadujemy czas podróży Kapitana. Dystans dotarcia do auta bardzo się skrócił i z osiemnastu godzin transportem miejskim, zrobiła się niecała godzinka. Więc szybki i zadowolony Krzysiek wrócił na pokład, tym bardziej zadowolony, że uprzejmy kierowca nie chciał od niego pieniążków. Zabrałam się za pakowanie i powoli wózek po wózku, przetransportowaliśmy nasz dobytek z łódki do bagażnika, zostawiając sobie tylko to co potrzebne będzie do rana. I nastał ranek. Słoneczny jak właściwie wszystkie ranki tego rejsu. Po śniadanku zaczęłam zdejmować kultowe już zasłonki usiłując je opisać. Jeśli tym razem oznaczenia się nie spiorą będzie sukces. Przychodzi Pan dopytać co chcemy zlecić do naprawienia i wyczyszczenia. Ustalamy i wyciągamy ostatnie pakunki, spuszczamy resztki wody ..i podjeżdża traktor z wózkiem. Przy pomocy panów fachowych łódka na cumach zostaje wciągnięta na wózek i zaczyna się wyciąganie. Tu kończy się wartka akcja. Łódka ma sławne już z wielu akcji trzy płozy i tu jest problem. Nie pasuje na wózek, bo płozy nie mieszczą się wewnątrz szkieletu wózka. Może bokiem, ale to grozi przewrotką. Benia wraca do wody. Ja wracam do cienia, kapitan wraca do siebie, bo zsunięcie się płozy, kosztowało go trochę…Panowie radzą po niemiecku, co począć dalej. Konsultują z kapitanem po angielsku. Angielski techniczny wychodzi i naturalnie i idealnie. Po jakimś czasie nadjeżdża znajomy traktor z nieznajomym wielkim wózkiem. To taki rozmiar na slipowanie okrętów. Benia ze zdumienia kiwa się na wodzie i figlarnie podskakując daje się zaprosić na wózek. Zestaw wyjeżdża. Zestaw wjeżdża. Poligloci dyskutują i nawet jeden zdejmuje spodnie. Na szczęście zaraz włazi do wody. Poprawiają pasy, wyciągarkę i coś jeszcze. Zestaw wjeżdża po Benie, Benia wpływa na wózek, wózek wyjeżdża, halt , wózek wjeżdża. Kapitan stoi i już nie mówi w żadnym języku. Hafenmaister za to dostał skrzydeł, widać że sprawy niemożliwe to jego żywioł. Nie chcąc zanudzać powtarzającym się, motywem…akcja toczyła się godzinę w te i we wte. I nadszedł finał i Benia zadowolona i tłum wokół zachwycony. Prawda taka, że cały camping sąsiadujący ze slipem pojawił się, by urozmaicić wakacyjne rozleniwienie, akcją techniczną woda ląd. Przygotowana widownia: krzesełka turystyczne i piwo 🙂 Kapitan z załogą wpakował się do auta i jazda za zestawem. Potem już ustalenia i pożegnania. Jadąc do bramy widzieliśmy jak Benia zaopiekowana kosmetycznie traci czarny ślad po przytarciu….szybko tu działają.



