Po samotnej nocy w marinie , zregenerowani , bo brak okazji do niespania pozwolił nam na to, płyniemy do Gdańska . Pierwsza miejscówka to Twierdza Wisloujscie , już ten etap podróży jest fascynujący . Płyniemy wzdłuż stoczni i innych takich, ja jako mieszkanka południa Polski niewiele umiem powiedzieć , co widzę, ale jest to wszystko wielgachne i bardzo głośne. W naszej łódce wyglądamy drobnicowo. Ludzie pojawiający się na statkach cumujących w dokach , z naszej perspektywy są ledwo widoczni , a cumy do tych obiektów maja grubość mojej ręki . Dzielnie płyniemy i kiedy dostrzegamy wieże twierdzy wpływamy w najbliższy kanał . Człowiek na brzegu na pytanie czy można , macha pozytywnie , to wpływamy i cumujemy w towarzystwie , policyjnych motorówek i scigaczy służby celnej.. To zmykamy do twierdzy. To dobra decyzja , przewodniczka ciekawie opowiada i można dużo się dowiedzieć spacerując przez godzinkę po budowli, która jest zbudowana z cegieł: od bardzo sędziwych , do współczesnych, bo koncepcji co do funkcji twierdzy było kilka. Jeszcze niedawno robiono tam ocet i ketchup, co jak na object z założenia projektowany jako strategiczny punkt obronny, było bardzo pacyfistyczną wersją. Po wycieczce podziękowaliśmy za cumowanie przemiłej Pani Bosman i dowiedzieliśmy się, że stad pochodzą wice mistrzowie świata w wyścigach katamaranowych. Pozytywnie nastawieni do zwiedzania ruszyliśmy na Westerplatte.

Wisła zmieniła się w Zatokę Gdańską, fale zmieniły się na większe , a statki wielkie zaczęły pływać. Kapoki już mieliśmy, co i tak nie gwarantowało niewywracalnosci łodzi , więc je zostawiłam w messie. Kiwało nami poważnie , Krzysztof poważnie nastawiony do Wsterplatte nie chciał zawrócić , na szczęście okazało sie , że remontują nadbrzeże, poustawiali płoty i o wychodzeniu na ląd możemy zapomnieć. No to szybko zapomniałam , bo fale jak to na morzu, statki jak to na morzu, wielki z lewej , większy z prawej , trzeci trąbi …Krzysiek chce wpływać do stoczni , bo go nagle zaciekawiła , jakby od naszej strony było za mało ciekawie ! Wewnątrz łódki drzwi szaleją , wciąż coś spada z tego kiwania , a Krzysiek pokrzykuje sobie zadowolony. Tym sposobem dopływamy do Gdańska i przed kładką dla pieszych stajemy grzecznie z innymi , bo za nisko żeby udało się przepłynąć.
Nagle rozlega się kosmiczny sygnał i kładka i okolice zaczynają pulsować strzałkami i kolorami i głosami duchów potępionych . Potem cały mostek zaczyna się podnosić . Ruszają łódki , ruszamy i my. Kładka piękna w formie informuje nas głosem z kosmosu , że dostaniemy mandat , bo kolor czerwony obowiązuje. No cóż , nie tylko my uznaliśmy , że to kolor ozdobny , a nie informacyjny. Ale co tam , jesteśmy u celu. Wielka marina w centrum , wszystko jest jak ma być. Poza mariną ,też wypas : stare miasto wokół , jedzenie najlepsze i na dodatek odnajdują się po kolei wszyscy podróżnicy z naszej grupy. Obok nas cumuje Ewa ze Sławkiem , a na telefonie meldują swoją obecność w mieście Marki i Tomki , którzy cumują w strefie dla kursantów 🚤
. Finał jest taki, że spędzamy wspólnie fajny wieczór i ponieważ dzieci domagają się powrotu dwie załogi poogladawszy Gdańsk w wersji wieczornej wracają w okolice peryferyjne. Pozostałe dwie załogi chwilowo mieszkające w Gdańsku bawią się ładnie i długo, łącznie z tańcem na pomoście , bo niedaleko restauracyjka i muzyka idealna. Jedynie Pan Anglik, któremu jak się okazało świeciliśmy potężnym szperaczem do łódki , nie był z nas zadowolony. Jednak po kwadransie poszukiwanie wyłącznika i popisywania się znajomością angielskiego udało się wyłączyć reflektor , który został włączony Krzysiowym łokciem na pulpicie sterowniczym . Dobrze , że się znalazłam wyłącznik , bo chłopcy już zabierali się do odłączenia kabli… Piękne jest takie lato , taki Gdańsk , takie spotkania…
No to skomentuję jak krecik : Ach jo 🙂🙂🙂🙂
Dziś idziemy spać po dobranocce.
SUPER OPIS ANIU. 😁👍
CIEKAW JESTEM JAK JUTRO BĘDZIE NA WESTERPLATTE …
..zaczęło się w Tczewie, też jestem ciekawa