Rano jeszcze zachycony , o przepraszam, zachwycony Dźwigozaurami postanowiłem dokończyć techniczną edukację w muzeum morskim tuż obok mariny. Super sprawa bardziej dla dzieci , ale dorośli też mają czym się pobawić. Tak , więc jest o falach , rozkładzie częstotliwości , interferencji , etc. O kierunkach wiatrów , o sterowaniu , o pracy dźwigów portowych , symulatory sterowania statkami i wiele innych radości rozłożonych na trzech piętrach. Polecam. Gdyby nie lekka suchość w ustach zostałbym tam dłużej. Ale cóż trzeba wracać na łodkę bo pies zostawiony w tych upałach może się za bardzo zmęczyć. Plan na dziś to znalezienie przytulnego i dzikiego miejsca do spędzenia wieczoru i zrobienia grilla. Płynąc do Szczecina zobaczyłem bardzo miły kanał na jezioro Dąbie i postanowiłem sprawdzić czy tam nie spotka nas miła przygoda. Bardzo szybko po wpłynięciu znaleźliśmy super zatoczkę z pomostami , miejscem do grillowania , pełne odludzie. Djangowi również się bardzo spodobało bo zaraz ruszył w las sprawdzać okolicę. Tylko z daleka usłyszałem , że wpadł gdzieś do wody , ale zaraz przemknął mi zadowolony z faktu bycia wolnym. Potem przypłynęła jedna żaglówka i druga , a za nimi rodzinka Łabędzi , a za rodzinką łabędzi zgraja oszalałych komarów . No i zaczęła się wojna , niestety dziwna zapobiegliwość i zbieractwo Anki spowodowało , że zostaliśmy pozbawieni jakiejkolwiek broni. Anka smarowanie przeciw komarowe i spirale dymne wywiozła do Chorzowa , w celu jedynie jej wiadomym. Trzeba przyznać , że dzielnie walczyła z elektryczną paletką na komary. Trup siał się wszędzie. W międzyczasie żaglówki odpłynęły i tylko my zostaliśmy na polu boju. Jak zobaczyłem biednego zakrwawionego Djanga , nadałem sygnał do odwrotu , wracamy do miasta tam będzie ich mniej. Głodni , pogryzieni , przegrani ruszyliśmy do centrum na małe co nie co . Ja zażyczyłem sobie żeberka , 0,5 kg , a Anka skromną karkówkę. Bydlaki komarowe nawet tutaj nam nie odpuściły a dzięki zainstalowaniu komarowego dymnego śmierdziela nie zostaliśmy zjedzeni przed końcem naszej kolacji. Niewykorzystaną część spirali dymnej pani kelnerka pozwoliła nam wziąć na łódkę i chyba tylko to nas uratowało przed totalną komarzą konsumpcją , bo skurczybyki pochowały się w zakamarkach i przypłynęły z nami. Mając do dyspozycji , paletkę , śmierdziela i odkurzacz jakoś udało nam się opanować sytuację . Moskitiery w oknach plus wentylacja mechaniczna uratowały nas przed uduszeniem. Podsumowując wojna została totalnie przegrana i tylko tysiące swędzących bąbli świadczą jak ciężka była bitwa i że cudem uszliśmy z życiem.
On: Wojna ktorą musieliśmy przegrać
