W nocy usłyszałem jeszcze , że przyszła wiadomość na telefon , ale ją zignorowałem bo sądziłem , że to jakiś spam. Niestety była to bardzo ważna wiadomość , Danusia i Piotr zachorowali i niestety nie dojadą do nas. Całe trzy letnie plany wzięły w łeb ,opracowana fajna trasa z dużą ilością czasu spędzonego w głuszy , zaplanowane gry planszowe i karciane , niestety bye,bye. Łódkę po nocnym owadowym armagedonie umyłem tylko z grubsza bo przecież Danusi nie będzie. Ruszyliśmy do Elbląga , ledwo co dopłynęliśmy do ujścia Szkarpawy i Nogatu do zalewu Wiślanego i znów rozpętała się burza. Pioruny waliły jak szalone , szkwały kręciły Benią na wszystkie strony , ale tempa nie zwolniłem bo czy stoję , czy płynę prawdopodobieństwo trafienia piorunem takie samo , a przynajmniej drzewo na głowę nie spadnie . Przed Elblągiem przestało padać , ale czas nam się skrócił do otwarcia mostu , więc pełna naprzód. Za dwie 13 dopływamy , Anka dzwoni na most , że jesteśmy i prosimy o otwarcie , a tu niespodzianka podczas burzy nie otwierają , po burzy również , może otworzą o 14. Kto cumował ten wie , że po tej stronie mostu cumowanie do nabrzeża jest fatalne , a zwłaszcza po deszczu bo z każdej dziury w umocnieniu leje się woda i trudno tak wycyrklować by woda nie nalała się nam do łódki. O 14 również nie otworzyli , bo zabezpieczenia przeciw burzowe są tak skuteczne , że wszystko się popsuło. Czas oczekiwania kolejne pół godziny. Całą męczarnię mostową wynagrodził nam pyszny obiad w „Studni Smaków”. Chociaż lepiej by było z Blondynkami , jak planowaliśmy. Zrobiliśmy zakupy i zastanawialiśmy się co dalej , ponieważ miałem dość zamieszania zdecydowałem , że dopłyniemy do pierwszej pochylni , by jutro rano zrobić przejście i zanocować na Rudej Wodzie. Widoki na Jeziorze Drużno oszałamiające , od razu widać , że populacja Bielików zdecydowanie wzrosła , chyba z sześć par widzieliśmy i jeden to siedział na niskim drzewie tuż przy szlaku. Niestety nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia bo niestety zbyt głośno się odezwałem i nagle poderwał się do lotu pół metra nad głową Ani , widok nie do zapomnienia.






Gdy dopłynęliśmy już pod pochylnię i sądziliśmy , że zostaniemy sami nagle ładną łódeczką przypłynęła super ekipa . Zeglarze i marynarze . Bez długich wstepów siedliśmy przy winku na rufie i zaczęły się opowieści , Paweł i Ewa bardzo dużo czasu spędzili w Australii i tam pracowali , następnie przenieśli się do Polski i pracowali na Liniowcach Paweł jako pierwszy mechanik . Dyskusji i rozmów nie było końca i to do tego stopnia , że zapomnieliśmy o kolacji , trudno przy nastepnym spotkaniu się poprawimy. A , że się spotkamy to pewniak bo planują do połowy sierpnia być na Jezioraku. To był bardzo szalony dzień z wieloma zwrotami sytuacji. Jutro poważne wyzwanie czyli pochylnie i tu musimy się sprężyć bo jesteśmy tylko w dwójkę.