Ona: Amerykański akcent

Pominę czas leśnego bytowania, który chociaż miły nie był zbyt aktywny. W którymś momencie brak chleba powszedniego zmusił nas do porzucenia pustelniczego życia i przybicia do mariny w Siemianach. Siemiany mają dwa sklepy i ponieważ jest pełnia sezonu mają też kilka restauracji do wyboru.
Trochę już zdziczali idziemy na rybkę smażoną, czy coś co wybrał Krzysiek. Zadowoleni ruszamy na zakupy i jak tylko znajdujemy się na ” przelotówce” w Siemianach rusza też nie byle jaka ulewa. Dobiegamy do budki warzywnej i w jej podcieniach ( ok.25cm) chowamy się jak się da. Zwłaszcza niewodny pies. Wychodzi kiepsko i jesteśmy równo spłukani, za to mamy czereśnie i truskawki. Potem już jest wszystko jedno i ruszamy do sklepu wszystkomającego. Załatwiamy co trzeba.
Ulewa odchodzi równie nagle jak się zjawiła. Postanawiamy zostać w marinie, Krzysiek ma jutrzejszy dopołudniowy plan wymycia łódki myjką ciśnieniową naszą małą. Ta nowa zabawka naprawdę ładnie go zajmuje. Zostajemy. Piękny księżyc w pełni i nastrojowa muzyka z knajpki obok. Miły wieczór. Chociaż kładąc się spać koło północy czuję chłód tej księżycowej nocy, trochę zbyt chłodny jak na połowę lipca. Szukam czegoś do przykrycia psa, bo wydaje mi się, że może nie jest mu komfortowo. Z braku alternatywy oddają mu pled własnej roboty. Ignoruję jednak webasto, bo przecież jest środek lata. Dobrze że mam polarowy dresik i go użyłam, bo zasypiając czuję jak marznie mi nos wystający ze śpiwora. Ranek wstaje jednak słoneczny i powoli decydujemy się na wysunięcie z ciepłych piernatów
Nawet pies dalej leży zawinięty szalem. Po późnym śniadaniu kapitan składa swój sprzęt ciśnieniowy i myje…mimo, że komunikaty pogodowe pewne są całodziennych opadów. Umyci ruszamy w naszą podróż. Krzyś wyczytał, że na trasie jest coś do zjedzenia po nazwą ” Z pastwiska na talerz” i postanawia, że to jest nasz cel. Nie dyskutuję z kapitanem w kwestiach steków. Płyniemy więc. Leje jak miało lać. Znajdujemy miejscówkę i…okazuje się, że mimo ładnego opisu widocznego z wody nie jesteśmy w stanie się dostać, bo jest za płytko. Krzyczymy do Ludzi za ladą, co mamy czynić, bo jesteśmy głodni. Niestety pogłębienie jeziora na szybko odpada. Płyniemy do pierwszej możliwej strefy parkowania. Jest całkiem ładnie tylko nie da się nigdzie dojść ze względu na płot który jest mniej więcej metr od wody i ciągnie się… dokąd widać z łódki.
Pies wysiada i coś sobie wącha zainteresowany niebywale i za chwilę po drugiej stronie wiotkiej siatki płotu pojawia się stado ładnych krówek w kolorze Djanga. Pięknie…Dzwonimy do restauracji ustalić jak z naszego punktu „A” można się dostać do punktu „B” na steka. Podobno to nie jest daleko , tylko trzeba przejść przez pastwisko. Szybki instruktarz w krowim savoir vivre i już wiemy, że może się udać. Chociaż są jeszcze byki. Stado na łące ma ok sześćdziesięciu sztuk. Samice z cielakami podobno psa tylko odgonią, co zrobią tatusie trudno ocenić. Leje dalej.
Krzysiek nastawiony na stek postanawia się przedrzeć, wkłada sztormiak i już się wybiera. Delikatnie sugeruję by, opanował głód jeszcze na chwilę i zastanowił się , czy na pewno chce iść w czerwonym sztormiaku i takich spodenkach…uff! Szukamy alternatywnej wersji. Wykreowany na niebiesko idzie…a krowy patrzą wielkimi oczami. Jakoś nie mam na nie apetytu. Pies zostaje. Krzysiek pojawia się po jakimś czasie, zadowolony najedzony i z hamburgerem dla mnie. Krowy na szczęście zniknęły w innym kawałku olbrzymiej łąki. Pysznie zjadłam. Potem decydujemy się jednak zmienić miejsce postoju. Chcemy jednak mieć możliwość spaceru. Odpływamy. Szukamy i znajdujemy. Piękne miejsce, bardzo dzikie tylko, że pada a, pokrzywy sięgają mi do ramion. Wybrałam się na maliny bo krzaków jest dużo i owoce kuszą. Niestety owoce kusić będą dalej, bo pokrzywy giganty skutecznie uniemożliwiają malinozbieratctwo.

Tu widać nas i pastwisko i miejsce gdzie nas nakarmiono
Krzyś wymurzył się z zieleni i jak niezapominajka o mnie nie zapomniał i przyniósł mi pokarm
Aktywnie to tu jedynie liczę do siedemnastu…(to ilość oczek jednego elementu :-))
Pies w kocyku antymrozowym

2 thoughts on “Ona: Amerykański akcent”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *