Dźwigozaury świecące zgasły i wstało słońce gorące. Nie spieszymy się, bo po długim wczorajszym wieczorze nie jesteśmy w nastroju pospiesznym. Krzysiek wciąż zachwycony dźwigami???? po śniadanku proponuje muzeum nauki. Proszę bardzo. Daleko nie mamy, tylko za dźwigi i już. W muzeum jest mnóstwo dzieci i my. Dopytuję biletera o przedział wiekowy, ale on nie ma w zakresie nikogo zniechęcać. No to zwiedzamy różne dziwne eksponaty: o sterach, o wiosłach i o falach itp…Potem już uaktywnieni płyniemy do dzikich miejsc, bo tego nam brakuje. Znajdujemy jakieś odejście od szlaku i faktycznie jest pięknie i dziko. Nie trzeba długo płynąć i jest miła zatoczka z łabądkami i pięknym pomostem, za pomostem jest miejsce na grill i ognisko do wyboru. Cudo! Jesteśmy sami w raju. O to chodziło. Ustalamy menu, co teraz, co potem z grilla i zaczynam gotować to co teraz, żeby grill mógł poczekać do wieczora. Nagle w łódce pełno komarów, Krzysiek na rufie, też coś dostrzega, ale jeszcze nie alarmuje. Ja zaczynam dziki taniec z elektryczna paletką i gotujący się makaron przestaje być ważny. Zamykam się z komarami szczelnie, żeby nowe nie atakowaly i zaczynam walkę. Jest efekt jednak jest upał. Zamknięta w kabinie z gotującym się lunchykiem w ogólnopanującym upale powoli dostaję udaru. Próbuje coś otworzyć jednak komary czekają za drzwiami. Szukam „muggii”, ktora powinna być na pokładzie i okazuje się, że została zabrana do Chorzowa z kaloszkami, no przecież mieliśmy jechać na grzyby. Grybów nie było, „muggi” nie ma. Były też trociczki komarowe i te są gdzieś tylko nie wiadomo…przeszukuję wszystko i tyle z tego, że zaraz powali mnie udar cieplny. Znajduję cytrynę i smarujemy się sokiem. Komary zdziwione odlatują. Jest sukces jemy i zadowoleni wracamy do siebie. Krzysiek idzie odsypiać nocne fascynacje dźwigami 🤪. Ja znajduję moskitiery i dopasowuję je do okien i drzwi. Jest efekt. Pozornie. W międzyczasie pojawia się żaglówka i cumuję obok. Następnie druga. Przypływają panowie motorówką i pytają o komary…dobre pytanie. Odpływają zniechęceni opisem sytuacji. Krzysiek śpi, ja coś czytam, zamknięta w tych moskitierach. Gorzej z psem, bo on nie skropiony cytrynowym sokiem bierze komary na siebie. W którymś momencie jest prawie czarny od owadów i tak się przestraszył sytuacji, że zabrawszy swoich towarzyszy przemknął jak strzała do łóżka Krzyśka, bo dla niego tam jest ostatnie schronienie w ciężkich stresach. Tam przezywa burze i teraz też postanowił się ratować. Komary razem z nim. Sytuacja jest patowa. Nie wiadomo, czy na zewnątrz, czy wewnątrz jest ich więcej. Żaglówki odpływają! Komary zostają z nami na placu boju. Gdyby pies chciał wejść do wody, może było by mu łatwiej. Ten jednak jest wodooporny. Zabijam na nim owady i jego sierść jest coraz bardziej pokrwawiona. Grill, raczej odpada, bo nie wiem czy zdążylibyśmy go zjeść przed zjedzeniem komarzym. Z okien zabezpieczonych moskitierą widzimy że sytuacja się zagęszcza. Zarządzamy ewakuację, tylko kto wyjdzie zrzucić cumy. Kapitan ubiera, co może i bohatersko działa ma pomoście. Wpuszczając jednak przy okazji następny desant. Biegam z tą paćką elektryczna i trzaskam na oślep. Żeby mnie w oczy nie pogryzły . Odpływamy… dopiero na wysokości mariny Szczecin komary zawracają. Cumujemy …jesteśmy wykończeni i głodni. Meldujemy się w bosmanacie i idziemy szukać restauracji. Takiej blisko. Trafiamy do jakieś amerykańskiej, ale jest nam już wszystko jedno. Z menu wybieramy żeberka i karkówkę, bo burger dziś, to za mało. Jest miły wieczór. Do czasu. Jeszcze nie przyszły żeberka już przyszły komary. Kelnerka przynosi spiralę odstraszającą i opowiada, że to ostatnio duży problem. No jest. Pies szaleje, bo już ma schizę , spirala dymi, a komary gryzą. Kolacja powiedzmy przy świecach. Jemy w dużym tempie i biegniemy do „żabki” , bo to jedyny bliski sklep. Tu jednak brak ratunku, wszystko antykomarowe wykupione od dawna. Wracamy załamani. Pani z knajpki żeberkowej podarowała nam spirale dymna, bo widzi, że jesteśmy w ciężkim stanie. . Wracamy i działamy. Żarty się skończyły. Odpalamy trociczkową spiralę, ja macham elektryczna paletką i zbieram odkurzaczem te porażone prądem i dymem. Włączamy sobie wentylację i tak otrzymujemy przestrzeń wolna od komara. Krzysiek i Django wyczerpani zasypiają. Ja tez czuje zmęczenie ciągłym wymachiwaniem łapami w upale. A może to ubytek krwi zjedzonej przez te bestie tak nas osłabił.



