ona: Deszcz atrakcji

Zaczęło się niewinnie. Rankiem podpływamy do slipu, tym razem zgrani czasowo z załogą serwisu. Mają hiluxa z dużym sinikiem i wózek na łódź w zestawie. Kapitan zostawia nas na pomoście i sam, samotny bohater celuje Benią w wózek. W promieniach wczesnego słonka przy delikatnym plusku fal. Sielanka. Zaraz potem okazuje się, że dno Beni ma się nijak do konstrukcji wózka. Tu nikt nie widział dotąd takiej łódki z trzema kadłubami tzn z trzema kilami, czy jak to określić. Wygląda na to, że te brzuszne płetwy nie pasują do wózka i łódka będzie się przechylać, czyli można przypuścić, że po ustawieniu zestawu na lądzie zrobi przewrotkę w bok. To jest średni pomysł. Kapitan zostaje wpuszczony z powrotem do wody. Chłopaki przekonstruowują wózek. Montują specjalne jakby płozy, na których będzie leżeć Benia. Kapitan robi drugie podejście. Benia siada na wózku i toyota rusza, wtedy okazuje się, że uszy do pasów podtrzymujących ładunek wbijają się w kadłub i jeśli łódka straci wodę, która jeszcze ją unosi, to uszy zrobią dziury w dnie. Kapitan spływa z wózka. Serwisanci odkręcają uszy. Kapitan wpływa. Lekko półtorej godzinki i Benia jedzie do warsztatu, a my ruszamy za nią. Serwis położony bardzo profesjonalnie, bo w kompleksie, w którym jest miła restauracja. Zasiadamy z kawą na tarasie z widokiem na plac techniczny i spokojnie popijamy kawę. Kończymy kawę, wyciągamy co mamy do pracy i sumiennie stukamy, każdy w swoją klawiaturę. Zaczyna padać wiec, przenosimy się do wnętrza…Benia się przegląda wciąż i wciąż. Poharatana jest trochę od spodu, bo przeprawy przez mielizny w drodze z Iławy były trudne. Tym razem jednak skupiamy się wyłącznie na przeglądzie silnika….czas płynie. Prace biurowe wykonane, zamawiamy obiad, deszcz leje. Benia się przegląda, cała nadzieja w tym, że o 17-tej kończy się dzień pracy w firmie. W końcu jest koniec! Wypijamy końcową kawę i idziemy na slip, a Benia na wózku jedzie za nami ciągnięta toyotą. Z głównej drogi zjeżdża ten zestaw przodem i to był błąd, bo do slipu trzeba zjechać tyłem. Łódką do wody. Odwrócenie tego zestawu na małej przestrzeni jest prawie awykonalne. Wózek się składa tak bardzo, że podnosi tył auta. Wózek jest dużo dłuższy i cięższy od samochodu. Dobija nawet do zderzaka, ale jakoś skromnie go kanceruje. Cuda panie cuda, ludzi coraz więcej wokół mimo, że okolica raczej wydawała się niezamieszkała:-)). Oj! Działo się! Koniec końcem Benia w wodzie, kapitan w Beni, potem my w Beni. Jest sukces! Do Szczecina już za późno. Odpływamy do Trzebieży, żeby w razie innych zjawisk pogodowych, mieć bliżej do Stepnicy, w której jesteśmy za kilka dni umówieni. Długi dzień…ale na rybkę w smażalni i grę w karty daliśmy się namówić bez marudzenia.

A to KOT , który jest w marinie w Trzebieży zaraz po bosmanie. Szef

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *