Ranek, dla zmylenia, znów słoneczny. To daje energię…płyniemy! Mamy kilka śluz przed sobą do pokonania. Przepiękna okolica, ptaki w ilościach niemożliwych . Stada łabędzi , nigdy nie widziałam tylu na raz. Zrywają się do lotu spłoszone przez łódkę. Nad głową mam niesamowity szum skrzydeł wielkich ptaków . Nie zdążyłam zrobić zdjęć, bo mnie wmurowało. Krzyczę do Krzyska , który rozmawia przez telefon w kabinie i steruje. Jednak chyba nie słyszy i nie widzi. Powtórka z kormoranami. Duża grupa zrywa się z tafli. Niesamowite! Za chwile z brzegu startują czaple, jestem w nierealnej scenerii, a wokół skrzydła!!! Wpływamy w kanał , tu spokojnie…zielono, zielono, zielono…Kanał składa się z zakrętów, płyniemy sobie zygzakiem. Ponieważ jesteśmy tu sami, spokojnie trenuje sterowanie. Tym spokojnym sposobem dopływamy do granicy Białoruskiej . Kanał jest podzielony, granica przebiega środkiem. Do przejścia granicznego prowadzą wbite w dno pale. Nasza strona nie różni się niczym od dotychczasowej, białoruską porasta równo i gęsto posadzony drzewostan. Czuję się obserwowana i lekko onieśmielona. Przed samą granicą robimy ładnie zwrot i zmykamy odprowadzani napisami, że nie wolno cumować, wchodzić, zepsuć się i ogólnie niczego nie wolno. My wciąż w kraju, a nasze komórki już zalogowały się za granica bynajmniej nie unijna. Przechodzimy na tryb samolotowy, bo cennik nam nie pasuje. Godzinę tez nam zmieniło +1 , to robię się głodna z automatu, bo wychodzi pora obiadowa. Ze śluzami musimy się zgrać bo są czynne w godz 10 do 13, potem przerwa i do 14 i do 17 można pływać . Wiec umawiamy się po kolei ze śluzowymi, o której i do której będziemy. Zachwyca mnie ten system pracy. Zwłaszcza doceniam godzinna przerwę obiadowa w czasach kiedy jest to przerwa od niczego, bo tu nic nie pływa. Ale dogadujemy grafik i udaje nam się dotrzymać terminów 😮. Wracając meldujemy się o 14 na naszej pierwszej powrotnej śluzie i przed 17 tą opuszczamy ostatnią, na przeznaczonym na dzisiaj kawałku. Gdyby nie te ograniczenia pewnie dopłynęlibyśmy do Płaskiej, jak zakładał nasz pierwotny plan, jednak pogodzeni z losem wracamy do punktu startu, co jest bardziej plusem niż minusem, ale pozbawia nas cieplej wody. Po dwóch dobach bez prądu nie miała szans się uchować. Głodni jak wilki wyciągamy spod pokładu następny słoik i cieszymy się ze słonecznego (nareszcie) wieczoru. Pozytywnie nastawiona robię pranie i szukam miejsca gdzie je można powiesić . Tu niespodzianka: znajduję oczka do zawiązania sznurka! Wciąż odkrywam takie małe i bardzo przydatne szczegóły. To uchwycik przy pokrywie silnika , to „trzymacze” do szklanek na górnym pokładzie. To ewidentne skutki życia na łodzi ludzi , którzy ją projektowali i doposażali. Doceniam bardzo. Niczego właściwie nie muszę kombinować i organizować. Zakochana jestem w Doskonałej Beni. Wieczór kończy spotkanie z Panami z camperów , którzy zaparkowali na niedalekim wzniesieniu. Wymieniamy się rozwiązaniami praktycznymi, które mają zastosowanie w łodziach i przyczepach. Poznawanie ludzi na naszych wycieczkowych szlakach..bezcenne 🙂





