ona: historyczne podejscie

Kierunek znana już z wielu początków i końców Rybina. Tradycyjnie czekamy na otwarcie mostu zwodzonego i ja wykorzystuję sumiennie ten czas i sprzątam wnętrze, bo zewnętrze obiecuje ujarzmić Krzysztof. Całkiem jestem wydajna i przed otwarciem mostu kończę co mam skończyć.
Most idzie do góry, my idziemy pod most i za mostem cumujemy z wielką gracją w marinie, w której na tłok nie można narzekać. Nie narzekamy.
Krzysiek telefonicznie odszukuje Łukasza, który ma swoją ambasadę w ośrodku za płotem i umawia się na spotkanie, niebawem. Niebawem następuje bardzo szybko. Łukasz wpada na chwilę, na wodę mineralną, bo w planie ma jogging nad morze. Podobno sześć kilometrów do plaży. Temat się jednak rozwija do dyskusji wkraczają mocniejsze akcenty procentowe. Jogging nie zając…Pora robi się obiadowa, panowie przechodzą do wina. Aperitif?
Robię się głodna, o czym nieśmiało wspominam. Łukasz zachęca nas do odwiedzenia regionalnej restauracji, której dania inspirowane są historycznie tradycjami Mennonitów. Jesteśmy nastawieni pozytywnie, tylko restauracja jest parę kilometrów od Beni, a my nie mamy auta.
Łukasz jednak nie widzi przeszkód. My idziemy za nim pooglądać jego ambasadę Żuławskiej pętli i zasobny barek tejże też zostaje nam przedstawiony.
Potem pierwszy napotkany człowiek zgodził się zawieść nas do „małego Holendra” Takie czary. Restauracja okazuje się pięknym podcieniowym
domkiem holenderskich osadników, wokół wiele pamiątek związanych z nimi, a za murem kościół i cmentarz. Tym razem skupiamy się na menu, bo głód nam dokucza, ale obiecujemy sobie, że zajrzymy następnym razem z Anetą i Markiem, bo Oni będą zmotoryzowani. Tymczasem czytamy kartę dań, różną od wszystkich??? Zamawiamy raki i zupę klopsikową i pierogi z pokrzywą, a jako danie główne kociołek Mennonicki. Popijamy gruszkową lemoniadą i Machandelem, czyli wódką, której receptura od ponad dwustu lat pozostaje niezmienna. Pije się ją z suszoną śliwką.
Jemy, pijemy, degustujemy. Nieśmiało przypominam, że goście jadą i łódź miała być z zewnątrz wymyta, bo leśne parkingi sprawiły, że
upstrzeni muszkami i ubrudzeni jesteśmy. Krzysiek milknie, Łukasz dzwoni. Po miłym posiłku dziewczyna Łukasza przyjeżdża, by Jego i nas
zawieźć do przystani, by Łukasz mógł zacząć swoje fitness, a my nasze porządki. Dziewczyna przyjechała i po małej kawie idziemy z nią do auta.
Auto wygląda standardowo, jednak w środku jest po małej przeróbce i jedynym miejscem siedzącym jest miejsce obok kierowcy, a za nim
łóżko. Ładujemy się więc do łóżka z Łukaszem, za zgodą naszych partnerów i jedziemy. Widok z pozycji kuszetka nader ciekawy.
W marinie żegnamy się i widzimy, że naszą Benię właśnie z zewnątrz pucuje sumiennie ładna dziewczyna. To się nazywa męska solidarność!
Krzyśkowi znowu się upiekło i okazało się, że Łukasz załatwił mu taką niespodziankę. Krzysiek idzie odpocząć po trudach rozmów.
Wieczorem w marinie robi się tłok, ściskamy nasze łódki i ściśnięci czekamy na Anetę i Marka. Przybywają o dziesiątej wieczorem i tu nowa
atrakcja. Okazuje się że wjazd na parking tylko do 20-tej , prysznice też i cała reszta też. Nasi goście przywieźli autem, to co dla
nas na piechotę było za ciężkie. Teraz rozładowujemy to wszystko przed szlabanem i niesiemy kilogramy wody i tuziny wina…życie jest
zaskakujące.

nie jestem przekonana…

2 thoughts on “ona: historyczne podejscie”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *