
Pendolino przywiozło nas szybkim pędem do Iławy niedzielnym popołudniem. Umówiona ekipa czekała w ”porcie 110” trzymając w dłoniach białe wino. Wszyscy byli sprawni, zorganizowani
i zdecydowani na wiele. Zaczęło się obiecująco miłą kolacją. Zmęczeni udaliśmy się na spoczynek, gdzie komu się udało. My z Krzysztofem tradycyjnie na Benii. Ponieważ przybyliśmy
z bagażem kolejowym i prowiant śniadaniowy nam się nie zmieścił śniadanie zjedliśmy wspólnie z mieszkańcami hotelu, bo w ferworze przywitań nie dokonaliśmy wieczorem aprowizacji.
Zresztą było to słuszne. Po śniadanku ze świeżym porannym podejściem do życia, zrobiliśmy porządne zakupy, które stały się małym dodatkiem do tego z czym przyjechali
nasi znajomi. Zaopatrzeni i zaokrętowani popłynęliśmy sobie w piękne słoneczne jeziora. Pokręciwszy się po okolicy zacumowaliśmy w pięknym Krzysiowym stylu w Siemianach. Siemiany
Tym razem Siemiany w sezonie, nawet w poniedziałek działały pełną parą i dostaliśmy jeść w ”Szopie”. Rybki smażone prima sort. Ponieważ czas nas nie gonił, damska część wycieczki
udała się na spacer w stronę Jeziora Jasnego pozostawiwszy rozleniwioną męską załogę na pastwę męskich demonów. Przez szosę i przez las gryzione przez komary i inne takie, które
wściekały się przeczuwając burzę szłyśmy nie poddając się. W temperaturach zahaczających o średnie tropiki. Dotarłyśmy bohatersko się nie gubiąc, do jeziora niezwykłej czystości wód i
i ph niespotykanym. Nad nami grzmiało złowieszczo, a nas gryzło intensywnie, a my obmyślałyśmy plan przeciwpiorunowy. Pod drzewem nie wolno, do wody nie wolno, postanowiłyśmy się
zakopać w ściółce gdyby nadeszło najgorsze. Tymczasem idziemy… pierwsze zabudowania przyjęłyśmy z ulgą i podniesione na duchu wstąpiłyśmy do gruzińskiej tawerny na gruzińską lemoniadę.
Słodką i bardzo waniliową. Znalazłyśmy do zaliczenia wieżę widokową i usatysfakcjonowane wróciłyśmy do naszych panów. Panowie w nastrojach rozrywkowych szykowali grilla
i serwowali napoje. Żyć i jeść!. Rozrabialiśmy do nocy, bardzo sympatycznie się przekomarzając i ponieważ dla Benii była to, sytuacja nowa, że będzie na niej spać osób sześć
nowatorskim rozwiązaniom nie było końca. Efektem ustaleń indywidualnych nasi załoganci położyli się każdy osobno w konfiguracji następującej: jeden Jacek na górnym pokładzie
( mimo rosy!!!) jedna Jadzia w mesie, jedna Kristi w kabinie na bardzo dolnym pokładzie i jeden Marek na werandzie!!!! My z kapitanem w nogach czyli w dziobie, bo na kapitańskiej koi
zainstalowany jest magazyn rzeczy różnych. Śpimy sobie. Rano sytuacja wygląda zgoła inaczej. W mesie Jacek, na werandzie Jadzia, Kristi na swoim miejscu, a Brinki pokurczony, bo nie wiadomo dlaczego
na werandzie spał z wyboru na krótszej leżance. Jednak pyszne śniadanko, które serwuje Marek wszystkich nastraja pozytywnie. Płyniemy…cel jest dziki, czyli noc na dziko. W przerywniku w Małdytach u Kłobuka jemy coś, co nas zachwyca i nie straszny nam upał sięgający chyba 35. Najedzeni i rozleniwieni szukamy miejsca na nocleg. Trudna sprawa, bo wszędzie
szuwary przerywane prywatnymi pomostami niedostępnymi dla nas obcych. Nadchodzi wieczór i zmuszeni cumujemy gdziekolwiek w kanale. Pytanie jak i do czego można się przywiązać
jest trochę trudne, bo do wyboru jest wątłe drzewko i mała ławeczka. Nurt jednak prawie nie istnieje więc się decydujemy. Dziewczyny idą dzielnie zwiedzać teren, ja sobie stoję w błocie, bo
czekam na trap, żeby umożliwić wycieczki z łódki. Krzysztof wchodzi na górny pokład i usiłuje podać trap męskim załogantom. To jednak jest wyzwaniem, które mnie bawi do łez.
Marek w słuchawkach na uszach jest co prawda w zasięgu, jednak nie da się z nim nawiązać nici porozumienia, a Jacek trawi dostojnie i nie bardzo udaje się kapitanowi w ten stan wbić. Stoi więc zdegustowany z trapem w lapach na górnym pokładzie.
Ubawiona pokładam się w błocie i czekam na rozwój wypadków wychodząc z założenia, że bywają przecież tylko męskie załogi i jednak to się udaje..:-)) No i jest sukces!
Przywiązani do krzaka dajemy radę, oglądamy mecz mimo, że internet szwankuje, bo jesteśmy w środku niczego. Ogólnie fajnie! Meczu nie pamiętam… Do spania tym razem konfiguracja inna niż wczoraj, a rano znowu rano inna niż w nocy Może tak mają…zresztą noc krótka i upalna, trudno się dziwić. Tylko my z moim kolegą kapitanem jak stare dobre małżeństwo
niezmiennie w dziobie. Następny dzień znowu zaczynamy pozytywnym śniadankiem autorstwa Marka, i niech Ci którzy nie jedzą jajek na boczku zastanowią się nad sensem życia. Marek twierdzi, że
jest fleksitarianinem i ja po tym śniadaniu czuję, że też nim jestem. Ruszamy na pohybel pochylniom. Robimy je perfekcyjnie i idealnie i jest pięknie, tylko niebywale upalnie.
Załoga na białym zimnym winie, jakoś ogarnia, trzeba przeżyć trudne warunki wiadomo. Krzyś kapitan, za sterem, bez dodatkowych bonusów, jest bohaterem!!! Po pochylniach spływamy na jezioro Drużno
raj na ziemi, nenufary, ptaki spokój…zachwyceni na chwilę przestajemy rozrabiać. Dla takich chwil się pływa. Zachwyceni dopływamy do Elbląga i zachwyceni zostajemy. Stare miasto jak perła.
Kolacja tradycyjnie w ”Zmysłach” .Zadowoleni z dnia musimy tymczasem pożegnać naszą załogę, która wraca do Iławy i zamienia łódkę na rowery. Dla nas to był super czas, jesteśmy w stanie permanentnej
satysfakcji…

Tolibowski potrzebny od zaraz


