Bardzo ładnie nam się spało „na ulicy” zaglądali do nas przechodnie i słoneczko i straż miejska, żeby uiścić… Potem toaleta stateczku w marinie i szybka lustracja aut terenowych przywiezionych na zlot. I zadowoleni, bo ceny za pozbycie się szamba to miła niespodzianka, całe 10 złoty, co po ostatniej akcji za , którą rachunek był 20 euro wydaje nam się promocją 🙂 Płyniemy dalej, słoneczna pogoda i duży wiatr. Wypływamy na wielką wodę, fale też robią się większe, a na niebie chmury i chmurki i chmurzyska.
Nagle ulewa, która pojawia się znikąd i tam też znika.Zdążyła nas zmoczyć strumieniem jak z prysznica. Kilka godzin w falach i jesteśmy. Marina wygląda przyjaźnie. Łódka po naszemu, zgrabnie zacumowana, a my biegniemy jeść. Potem małe zakupy i wracamy zadowoleni pisać bloga. Trochę mnie denerwuje, bo jachtem buja, siadam sobie na pomoście, żeby pisać. Nagle cuma wyrwana z knagi leci koło mnie. Wołam chłopaków i zaczyna się akcja. Wiatr boczny i powierzchnia, w którą uderza wiatr,tez całkiem duża, więc zaczyna się walka z żywiołem. Staramy się go zamocować z czterech stron, kombinujemy nad zmianą miejsca, ale już boimy się ryzykować. Siła wiatru kontra silniki , możemy nie dać rady. .Pomagają żeglarze, którzy parkują obok. Zaprawieni w bojach ludzie, którzy pływają od zawsze. Jednak rezygnujemy z manewrów, bo nie znajdujemy lepszego miejsca i nie mamy tez siły by łódź przeciągnąć. Wieje ósemka, tak przynajmniej informują komunikaty. Zamykamy się na pokładzie i zaczyna się huśtawka. Pierwszy chyba Maciek idzie się położyć, Marta zamyka się w kajucie razem z nim. Reszta załogi otwiera irlandzką whisky i dyskusje polityczne. Trudno jest mi siedzieć między nimi, bo argumenty odbijane jak ping pongi latają szybko i huśtawka na falach do kompletu wygania mnie na spacer. W miasteczku ledwo czuje się wiatr. Chodzę chwilę, jest jednak już przed 21 i zaczyna się ściemniać. Wracam więc, zastaję więc sytuację rozwojową. Młody siedzi i usiłuje znaleźć miejsce na pawia, Krzysiek z Andrzejem zajęci politycznie nie reagują na inne bodźce, Marta poluje na pająka i też wygląda blado. Kładę się w swojej kajucie i czekam co na to mój żołądek. Nie jest zadowolony. Jest bardzo zły. Wychodzimy razem na plaże zabierając śpiwór. Znajduję dla nas miejsce na ławce z mało chybotliwym widokiem. Wiatr wieje , wanty hałasują, woda uderza o nadbrzeże i niedaleko jakaś młodzieżowa impreza i zimno znienacka po tych ostatnich ciepłych czasach. Zostaję jednak na mojej ławce i wzorem bezdomnych postanawiam się zadomowić. Po godzinie jednak zaczynam marznąć i kombinować dlaczego nikt nie zauważył, że po nocy uciekłam. Po co uciekać, jak nikt nie goni. Dzwonię na pokład. Pokład dalej rozrabia politycznie, ale Krzysiek zmobilizowany do romantyzmu wychodzi mnie szukać i znajduje… wracamy razem. Lecę do łóżka starając zastosować autosugestię polegającą na wygenerowaniu obrazu hamaka wśród drzew. Udaje się zasnąć.
A GDZIE JESTEŚCIE? NA DĄBSKIM? ?