Nasza marina Wapnica, to administracyjnie Międzyzdroje. Od rana nastawiona na kurort idę pod prysznic. Pan w bosmanacie mówi średnio po polsku, ale zgadza się że powinnam być czysta. Po drodze sprawdzam parametry na wodzie i wiatr podany w knotach trochę mnie myli. Ale i tak pucuję się na miastowo i wracam do Kapitana. Kapitan serwuje mi śniadanko i jest to ewenement. Postanawiam chodzić czysta od rana, to może jeszcze zasłużę.:-)) . Według mapy googla od mariny do Międzyzdrojów są dwa kilometry. Fajny spacer. Męska cześć załogi dzwoni jednak po taksówkę. Okazuję się, że dobrze robi, bo centrum jest znacznie dalej. Wysiadamy przy Promenadzie Gwiazd. Kogo tu nie ma? ! Są prawie wszyscy…gwiazdozbiór. Chodzimy w tłoku i oglądamy. Siadamy na ławeczce z Ireną Jarocką, przy stoliku z Kolbergerem i obok Machulskim…nie znajdujemy Holoubka. Jest gwarnie, kolorowo i wakacyjnie. Dużo knajpek, sklepików i wszędzie coś gra. Takie klimaty. Na plaży średni tłok, bo pogoda trochę niezdecydowana, ale plaża ładna. Wokół hotele w szkle i metalu, ale także ładnie odnowione wille w charakterystycznym dla tych ziem stylu. Kręcimy się chwilę i postanawiamy na obiad wrócić do mariny. Smażalnia w marinie jest najlepsza! Więc jedziemy taksówką spod wypasionej restauracji, do swojskiej drewnianej tawerny na mistrzowską rybkę. Już w deszczu zbieramy cumy i trochę trudno nam się odwrócić w wąskiej marinie, jednak Kapitan potrafi… I wypływamy na Świnę. I do celu. Na rzece było miło, potem Świna zrobiła się wielka i okazało się, że płyniemy wzdłuż nabrzeży przeładunkowych olbrzymich statków i one tam są!!!! Są wielkie jak wiele Benii i pływają co chwila tu i tam. Przestałam już zwracać uwagę na to, że są fale. Wyciągnęłam znów moje dwa kapoki i starałam się znaleźć wszystkowidzącą pozycję, żeby się nie dać zaskoczyć. Kapitan robił miny, że to niby luzik. Jasne taki luzik, że taka superjednostka sunącą sobie dokądś, nawet nie zauważy, że my jesteśmy nawet jak włożymy pomarańczowe kapoki. Krzysiek coś tam mówi do krótkofalówki, krótkofalówka mówi chyba tylko do Komandorów, bo nas nie słucha. Jakimś sposobem nieznanym wpływamy do mariny. Pod rudym włosem z góry, jestem z tego wpływania osiwiała. Rano dzwoniliśmy żeby upewnić się, czy są miejsca, mówili że pełno. To wbijamy. Marina wielka , olbrzymia i …pełna. Dzwonię i dzwonię i dzwonię. Nic. Pływamy sobie bez sensu, bo nie ma gdzie cumować. W końcu jest sukces bosman odbiera i każe mi sobie poszukać miejsca bez tabliczki rezydenckiej i tam stanąć. Prościzna. Trzysta łódek, trudno się poruszać w tłumie i jak to ma niby wyglądać, to szukanie, nie tak łatwo szukać pięciotonową łódka małej tabliczki. Uświadamiam bosmanowi, że jestem w szoku i ten łaskawie podaje mi numer pomostu, gdzie być może coś wolnego. Jest! Parkujemy. Jest ładne popołudnie. Krzysiek chce bardzo biec w miasto. To biegniemy. Zahaczamy o bosmanat, a tam tłum i stwierdzamy, że formalności załatwimy po powrocie. Przez piękny park wchodzimy na pasaż. Tu jest wszystko! Knajpeczki, butiki, straganiki, muzyczka i nad tym wszystkim hotele wielgaśne. Jest klimatycznie i gustownie. Spacerujemy, winkujemy gapimy się co i jak się dzieje. Nigdy tu nie byłam i jestem pod wrażeniem. Na plaży też sympatycznie kolorowo i wesoło. Ładne kosze, parawany i wózki z jedzonkiem. Wracamy zadowoleni z wyprawy. W parku spotykamy sarenki, nie bardzo przestraszone. Takie miastowe. W bosmanacie dalej tłum. Nie ma wyjścia, trzeba swoje odstać, bo nie wejdziemy na pomost bez karty magnetycznej, a prąd chcemy na poranną kawę z ekspresu. Krzysiek stoi spokojnie, ja idę posiedzieć na słoneczku, bo mam na sobie letnie ciuszki. Szybko robi się chłodno. Czekam na Krzyśka, czekam, czekam…ile można się meldować? Dzwonię…Krzyś słychać zdehumoryzowany. Mówi, że jest trzeci. Idę wiec do łódki w nadziei, że ktoś będzie wychodził z pomostu i mnie wpuści. Nic z tego cisza. Jest już chyba przymrozek, przynajmniej tak czuję. Idę wiec do bosmanatu, kolejne pól kilometra. Krzysiek dalej stoi. Rozmowy głownie po niemiecku. Pan który obsługuje komputer nie bardzo szybki…pyta o dane tak szczegółowo jakby chciał kupić łódź, a nie skasować za parking. Wracamy nocą jest mróz i jesteśmy wygłodzeni. Podłączamy prąd, który się kończy po godzinie. Trudno wykryć dlaczego. Taka sytuacja. Pijemy coś na zdrowie, gramy muzykę i w karty. Już jest dobrze.





