Miał być przegląd silnika, wiec wstaję z czaplami i lecę pod prysznic. Prysznic zmusza do aktywności. Ma system jaki czasem montuje się na basenach. Trzeba nacisnąć guziol w ścianie i leci woda. Potem woda się kończy i znowu naciskamy. Tu jest dodatkowa atrakcja, bo woda się przestaje lecieć po ok. trzech sekundach. Może wynika z tego oszczędność, bo jak się mydlę to nie cisnę i nie leci. Ale opłukać włosy z tyłu, to już niezły taniec się dzieje. Co się odwrócę tyłem to przestaje lecieć, to ja myk do przodu, żeby walnąć w guziol i znowu leci mi na przód i tak w kółko się kręcę z pianą na karku. Wykręcona wracam do łódki, a tu przegląd nowych wiadomości i przeglądu silnika nie będzie, bo Pan Mercury nie ma jakiejś części. Krzysiek dzwoni i umawia się w Szczecinie. Łapiemy za to innego Pana i on czarodziejską maszyną naprawia nam zaczepy do plandeki na rufie i reguluje czujnik wychylenia steru. Fajnie, chociaż nie zauważyłam, że ma awarię. Robimy trochę zakupów, bo jest do wyboru jeden sklep i ma trochę towarów. Potem zmykamy do Stepnicy, żeby się tam pojawić o umówionej porze po naszą załogę. Płyniemy najpierw bez fal, potem trochę gorzej i gdyby nie to że jesteśmy poumawiani, to bym kapitana ubłagała o dzień na lądzie, bo pogoda jest średnia. Kiwa i kiwa, faluje i faluje i na końcu jest Stepnica. Cumujemy w deszczyku i zgrani czasowo załoganci docierają prawie równocześnie. Pada i jesteśmy głodni, zasiadamy więc w tawernie już znanej. Kilka lat temu, już tu byliśmy Besserem. Wtedy też padało i wiało, wiec może to taka kraina. Wtedy spałam na ławce w parku, bo tak kiwało w porcie, teraz jest nowy falochron i jest lepiej. Po obiadku w przerwie deszczowej idziemy pooglądać drugą marinę na kanale. Tu staje się gęsiego. Nasza podoba mi się bardziej. Jedna łódka właśnie usiłuje wypłynąć i jakoś tak manewruje jej kapitan, że pani kapitanowa ląduje w wodzie przed dziobem. Krzyczę żeby wyłączył silnik, ale kapitan ma swoją wersję działania, poza tym nie rozumie po polsku, a do kapitanowej skacze w wodorostową toń inny członek załogi. Wszyscy w wodorostach i ale cali zostają wyciągnięci i nawet komórki im świecą się przez mokre ubrania. My powoli wracamy i korzystając z tego, że mamy auto przywozimy ze sklepiku wodę w dużych butlach i inne ciężkie rzeczy. Po drodze do mariny mijamy kapitanową z kapitanem jak wracają już bez wodorostów, za to miny mają tak wymowne, że nie trzeba znać niemieckiego, żeby zrozumieć, że teraz życie kapitana jest w niebezpieczeństwie i sprawcę będzie łatwo typować. My nie chcemy być świadkami i wracamy na Benię, tu uczymy się nowej gry w karty. Nie jest prosto…ale jesteśmy nastawieni na wygraną.
