ona: Natura naturlich

Dzień wstał słoneczny, absolutnie piękny i CICHY. Wszystko co było potrzebne na festynie zostało posprzątane i przy marinie i na rynku, nie ma śladu po wielkiej fecie. Wyszukujemy w googlach Lidla i idziemy z plecakami na zakupy. Wychodzi na to, że butelki plastikowe po wodzie są droższe niż sama woda i zaraz zaczynamy je zbierać, bo wszystkie można oddać. Ponieważ pod sklepem nie ma gdzie przywiązać psa w cieniu. Krzysiek idzie sam, a ja z psem zostaję ukryta pod napisem Lidl. Stoimy tak sobie i nagle coś mnie łup w głowę i pac pod nogi. Patrzę, a to szerszeń wielgaśny i chyba zemdlał od uderzenia i leży. To my z psem w nogi. Dobrze że mnie nie dziabnął ,to nie jest fajne. Stoimy więc dalej. Nie wiem, czy to małe miasteczka, czy tu tak mają, ale wszyscy przyjaźnie do mnie zagadują i pies też wzbudza dobre emocje, chyba za sarnie oczy. Po zakupach wracamy z tym co mamy i w drogę. Poza tym, ze Krzyś zabezpieczył łódkę cumami do palika stojąc, na łodzi obok, teraz łodzi nie ma i ja robię sztuki, żeby odwiązać tą podobno łatwą do odsupłania makramę. Jednak jest sukces! Wypływamy! Śluzowanie już mamy opanowane i bez emocji przechodzimy przez kolejne wrota. Pies przyzwyczajony, że w śluzach jest na smyczy, sam niedługo będzie się zapinał. Płyniemy, gadamy i oczywiście płyniemy, nie tam gdzie mamy w planie. No to zwrot przez sztag i szukamy przegapionego odejścia. To bonus pływania bez map. Poza tym tu wszędzie ładnie i nam się nie spieszy. Płyniemy do następnej śluzy i po uruchomieniu śluzowania idę na rufę, bo kapitan ze swojego fotela trzyma środek i patrzę, a tu na mnie patrzy wąż. Nie jakiś chudy zaskroniec, tylko gruby wąż. Czarny z góry biały z dołu i srebrny z boku. Wiem co od spodu, bo podniósł się żeby mnie pooglądać…i tak się gapimy. Ja z cumą w ręce, której nie mogę puścić, bo już leci woda w śluzie i on kombinujący, czy zaatakować, czy uciec. Na szczęście uciekł. Tylko Krzysiek zdążył go zobaczyć, bo o fotkach w tej sytuacji nie miałam jak pomyśleć. No to płyniemy dalej i jest pięknie. Cofam cale marudzenie w temacie, że nie chcę przez Niemcy. Chcę…płyniemy przez cudowny obszar. Krajobraz jak z bajki, łódki rzadko i zawsze mile widziane, bo pozdrawiają nas przyjaźnie. Słoneczna bajka o szczęśliwych kozach i krowach pasących się na wielkich łąkach. Wokół las , ale jest też przestrzeń, bo kanał jest szeroki, i jeszcze pas otwartej łąki. Kanał robi zakrętasy porównywalnie do tych na Pisie, które tak urzekły Krzyśka. Przepięknie. Dlaczego nie wiedziałam, że tak blisko jest taka kraina?!!! Dopływamy do końcowej tego dnia śluzy w Bredereiche i zaraz za śluzą mamy mała marinę. Z zaparkowanej w niej łódki wybiega pan, żeby nam pomóc, robi to z takim zaangażowaniem, że chyba nigdy nie mieliśmy tak pięknych węzłów na cumach. Dziękujemy i poinstruowani udajemy się zameldować w restauracyjce która jest jednocześnie siedzibą

bosmana. To tutaj standard. Jak piwo, które należy wypić. Od jedzenia sznycli wolimy nasze na pokładzie, więc wracamy. Dziwi mnie, że trudno tu o ryby. Wody pełno, a w karcie śledzie w occie i zawsze ziemniaki. Taki folklor. Obok łódki mamy plażę i Krzysiek przebiera się w strój plażowy, lekko zdziwiony temperaturą wody baraszkuje bite 5 min. Wcześniej miejscowe dzieci szalały jednak dłużej.

przygotowany idealnie do kąpieli plazowych
trochę węża….Krzysiek uchwycił

3 thoughts on “ona: Natura naturlich”

  1. … robi zakrętasy porównywalnie do tych na Pisie, które tak urzekły Krzyśka.
    CZY TU NIE MIAŁO BYĆ ?:
    … robi przekrętasy porównywalnie do tych w Pisie, które tak urzekły Krzyśka. 🤣🤣🤣

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *