Strategię wyprawy omówiliśmy dnia poprzedniego z Szymkiem , który w Berlinie mieszka od wielu lat. Ustalone zostało na roboczym zebraniu, że trzeba wyruszyć skoro świt. Świt został wyznaczony na godzinę 7.00. Niestety nie został wyznaczony nikt do pilnowania pobudki. Małe niedopatrzenie zaowocowało dużym poślizgiem logistycznym.Tematem był brak w wyposażeniu radia , które jest wymagane w komunikacji, na tym odcinku. Tylko wcześnie rano i ciemnym wieczorem ubogie, bezradiowe jednostki mogą się przedostać, co jest poniekąd jasne, bo ruch tam duży i komunikacja werbalna ma zapewnić bezpieczeństwo. Radośnie podskakując na falach dotarliśmy do przedmieść i bardzo nam się podobało, tym bardziej, że miało padać i nie padało. Zachwyceni i uspokojeni optymistycznym podejściem Krzyśka, który twierdził, że już to kiedyś przerabiał i nie ma co panikować, przeczytaliśmy niemiecko brzmiący komunikat ustawiony na sygnalizatorze i postanowiliśmy go trochę zlekceważyć. Jednak opatrzność miała inne plany i nagle zaczęły nas wyprzedzać tramwaje wodne i inne duże przedmioty, które samotnie z trudem mieściły się miedzy przęsłami mostu, więc zabrakło nam odwagi żeby iść „na beszczelnego”. Wiatr trochę nami miotał i decyzja mogła być jedna, ogon pod siebie i wracamy, żeby poczekać na przepisową porę. Tutaj jednak niespodzianka! Wszystkie cztery miejsca parkingowe już zajęte, czekają inni, też bez ukfki. Śledzimy brzeg , tłumaczymy co umiemy z opisów, i dzwonimy do Szymka, kiedy nasze translatory wymiękają przy szesnastoliterowych słowach. Kombinując i pływając w kółko w akcie desperacji staramy się zaparkingować na przyczepkę za znakiem , który na to pozwala. Jako tako nam to wychodzi, gorzej , że nam z łodzi wychodzi się kiepsko, bo brzeg mamy wysoko nad burtą. Ale jesteśmy dzielni i przez krzaki, ale dajemy radę, bo mamy kilka godzin do otwarcia szlaku. Postanawiamy zwiedzić centrum na piechotkę. Krzysiek, twierdzi, że to za rogiem ,GPS mówi o paru kilometrach…wracamy więc pokonani, tym bardziej , że zaczyna padać bardzo konkretnie. Czekamy pisząc bloga i nagle , plum , wybija godzina zero, czyli 19-nasta i wszystkie zaparkowane łódki odklejają się od brzegu….my też. Ostatni się odplątujemy, bo nasz sposób cumowania , trochę o latarnię , trochę o coś dziwnego nie jest łatwy do sprucia. Taka makrama. Jednak warto było poczekać , umyte deszczem słońce daję piękne światło, a jest co oglądać.
Tak płyniemy do zmroku, a miasto się nie kończy..wiatr też nie. Pokonujemy śluzę , ledwo radząc sobie z wichurą i postanawiamy nie dać się utopić po ciemku i zmykamy gdziekolwiek….znajdujemy jedyny wolny pomost ,oświetlony ostrym neonowym światłem, trudno powiedzieć co tu się stanie. Wokół głośna muzyka i dziwnie pomalowane knajpki. Kombinujemy nad innym wariantem, ale go nie znajdujemy. Na pomoście tabliczka z numerem telefonu i ostrzeżeniem , że to prywatna strefa. Staramy się dodzwonić , ale bez efektu. Zresztą w naszym tłumaczeniu , wychodzi jednoznacznie, że chęć parkingu w tym miejscu powinna być uzgodniona wcześniej. Trudno, chyba lepszy cudzy neon w oknie niż ryzyko, że już nie zobaczymy innego miejsca do cumowania 🙂 Krzysiek wypija drinka zaraz po zaparkowaniu i twierdzi, że chyba to jasne , że w tym stanie nie może być sternikiem…za to uratował kilkanaście istnień, w tramwajach wodnych , nie dopuszczając do kolizji 🙂 Mimo neonów i muzyki reggae zasypiamy, chociaż w okno patrzy nam jakaś dziwna kamerka..
Wracajcie juz.. ten dlugi tez niech wroci z tych wstretnychNiemiec ?
Wracam , kochana moja zakodowana i po 2 tygodniach braku kontaktu ze światem zewnętrznym , będę prostował twoje złe myślenie . Jeszce spędzimy wspólnie czas na łodzi.
ZAUWAŻYŁEM TO I U SIEBIE – IM GORSZA POGODA, TYM LEPIEJ MI IDZIE PISANIE ?
Piękne zdjęcia! Mam nadzieję, że z ludzikami (czyli z Wami) też masz zdjęcia. Wiesz, jak Cię nie ma na zdjęciach, to tam nie byłaś.
Chyba 2004 roku też płynęliśmy spacerową łódką po Sprewie. Pięknie spokojnie, czyściutko. Nikt tam nie wyrzucał starych lodówek i gratów do rzeki, by nie zapłacić za wywóz śmieci. Jedyny mankament był taki, że przewodnik nie mówił naszym językiem.
Pozdrawiamy!