Mój sen nocy letniej został przerwany przez objawy pokomarowe, czyli swędzące bąble. Nogi miałam balonowate, zwłaszcza stopy i doliczyłam się 37 ugryzień licząc od stóp do kolan. Długo kombinowałam co wymyśleć żeby spać. Nie pomagały pozytywne wizualizacje i inne naciski na osobowość, dalej swędziało i bolało i dopiero okłady z lodu na tyle mnie zmroziły że zasnęłam. Wstałam w nastroju mało podobna do skowronka i wolno rozpoczęliśmy dzień. Plan był taki, żeby dopłynąć do mariny, w której chcemy zostawić Benie na zimę i omówić co trzeba, następnie wsiąść w auto, które w tej marinie na nas czeka i wyruszyć na zakupy większe, bo u nas już w lodowce pustki i deficyt wina, a nawet wody. Pierwsza część poszła jak miała. Dopłynęliśmy i mimo, pewnych dużych trudności z dwiema barkami dużymi, sprawnie zacumowaliśmy gdzie trzeba było. Upał na wodzie znośny, w marinie już taki nie był, no trudno trzeba się cieszyć, że nie leje. Krzyś poszedł omawiać i przepadł. Potem przyszedł i zaczął zagajać w temacie jedzonka i czas na zakupy skurczył się do zera, bo wieczór był już zarezerwowany i zaplanowany u znajomych naszych szczecińskich i czas był taki, by wsiadać i jechać do celu. To ustaliliśmy, że zakupy zrobimy rano, a tymczasem załadowałyśmy się do auta i w drogę. Szczecin coraz bardziej nam się podoba. Docieramy i okazuje się, że to super cel i podoba nam się totalnie. Poznajemy znajomych znajomych i spędzamy super wieczór w pięknych okolicznościach przyrody, architektury i dobrego smaku. Krzysiek i pies z trudem dają się zaprosić do samochodu. Bywam jednak nieubłagana, bo na nast. dzień umówiliśmy się na wspólna Beniową wycieczkę. Kapitan powinien być wypoczęty przed rejsem, wiec chociaż trochę oponuje jednak zasypia przed północą. Komarowe bąble powoli rezygnują z utrudniania mi życia i z nadzieją, że jutro będzie fajnie zasypiam.
ona : Nie mamy chleba i wina
