Wstajemy w niedzielny poranek bardziej zmęczeni niż kładliśmy się spać. Techno Party ma swoje konsekwencje. Dziś w planie mamy berlińskich gości, wiec staramy się doprowadzić do porządku siebie i łódkę. Z innych łódek zaparkowanych w marinie wychodzą równie poturbowani mimowolni uczestnicy imprezy. Temat rozmów jest tym razem międzynarodowo jasny. Robimy prysznic, śniadanie, kawę. Pies wygląda tak jak my i wszyscy na pomoście mu współczują. W okolicy południa przybywają goście, a ponieważ marina nie ma prądu!!! dla łódek, idziemy spokojnie na obiadek do restauracji. Cieszę się bardzo, że już rozumiemy się z Lindą, chociaż nie będę dociekać, czy to jej polski, czy mój angielski się rozwinął. Po obiedzie smacznym, chociaż niemiecka kuchnia nie jest moją ulubioną, idziemy na spacer, na ryneczek, bo festyn z okazji święta miasta trwa sobie w najlepsze. Chłopaki zadowolone oglądają rycerzy i inne atrakcje. Trochę to trwa i czas wypływać. No to wypływamy. Jezioro Templin jest bardzo ładne. Spokojne mimo pięknej pogody, festynu w mieście i niedzieli. Niewiele dalej od nas niż na Mazury, a o ile mniej tłoku. Nie byłam zachwycona podbojem niemieckich akwenów, ale zmieniam zdanie z dnia na dzień. Chyba, że trafiam na techno party. Cudownie tu, słonecznie, niebiesko i zielono. Krzysiek z Jędrkiem oglądają mecz … ja za sterami słucham jednym uchem. Z tego co słyszę nic mi nie pasuje, bo Lewandowski przecież nie gra, bo wynik jakiś abstrakcyjny. Sugeruję, że to nie ten mecz, ale są zdecydowani. Dopiero po chwili przyznają mi rację :-)) Opływamy akwen dookoła i wracamy. Chłopaki są zbyt energetyczne by, podróż trwała za długo. Poza tym jeszcze przed nimi powrót do Berlina czyli, kolejna godzinka. Żegnamy się wczesnym wieczorem zadowoleni ze wspólnego czasu. Tak myślę ,bo tak mam. Wracamy na pokład i postanawiam skorzystać z marinowego prysznica, bo nasza woda łódkowa już zimna, bez prądu, a już za późno żeby teraz zmieniać marinę. To idę zaopatrzona w 50 centów. Bo tyle podobno trzeba mieć do automatu w prysznicu. Drzwi otwarte to wchodzę i czytam instrukcję po niemiecku, bo ciekawa jestem, czy mi starczy czasu za 50. Tymczasem idzie Pan do ubikacji i po angielsku!!! robi mi szkolenie prysznicowe, a przy okazji informuje, że to męski prysznic. Damski okazuje się zamknięty i ma jakiś czytnik. To idę do knajpy, bo tam jest jakby bosman. Ale go nie ma. Nie śpię drugą dobę i jestem nieodporna na stres. Wracam do łódki i się wyrażam….Kapitan tonem opiekunów w psychiatryku informuje mnie, jak działa prysznic i nawet idzie ze mną szkolić mnie w sprawie płci. Niestety na drzwiach jest „herren”. Wiec, idziemy do knajpy po pojawił się boss. Boss słucha mojego problemu i daje mi klamkę. W sensie …do drzwi. Klamka nie pasuje do „damen” bo tam jest czytnik. Opowiadam o tym bossowi i uzyskuje pozwolenie na „herren” z wyjaśnieniem ze „damen” zepsute. Myślałam ze takie kwestie z klamką, to nasza narodowa domena, jednak nie. Zaraz poczułam się bardziej swojsko. Spać poszliśmy nagle, bo techno party zmienia każdy porządek.
