Ona: nowa rejza

Jedziemy w upale. Droga coraz to dłuższa, bo Benia coraz to dalej. W aucie upal nie dokucza, za to pierwsze wejście do łodzi jest dużym przeżyciem. Krzysiek idzie szukać wózka do transportu tego co przywieźliśmy ze sobą i co trzeba teraz przewieźć z auta na pokład. Ja usiłuję pootwierać co się da. Wewnątrz Beni temperatury są wysoko ponad normę komfortu. Cumujemy w Marina Wolfsbruch, dużo się tu dzieje. Duży parking, duży ruch, hotel, restauracja. Restauracje to mamy w zasadzie za progiem. I całe szczęście, bo wewnątrz nagrzanej łódki trudno o oddech. Wyładowujemy to co konieczne i idziemy do restauracji, przy kolacji przeczekać upał i odpocząć. Przy okazji poznajemy polską z pochodzenia parę i tak nam się dobrze rozmawia, że przenosimy się na pokład. Nad nami burza, robi dobra robotę, bo temperatura spada, a my spokojnie na pogaduchach spędzamy ten pierwszy wieczór. Rano pokierowani na Rheisenberg wyruszamy w pierwszy rejs tego etapu. Słonce piękne, wiatr idealny, temperatura najlepsza. Jest super. Po drodze oglądamy marinę z hotelem i domkami do wynajęcia, stylówka z własnym portem, latarnią morską i miejscami na łódki pod domkami. Kolorowa i wakacyjna. Robimy kółko, żeby od strony wody zobaczyć pałac i pałacowy ogród. W słońcu wygląda pięknie. Zadbany i kolorowy od kwiatów. Teraz tylko pozostaje znaleźć miejsce w marinie. Jest jeszcze wcześnie i szybko dostajemy przydział. Bierzemy plecaki i w miasto. Tu jest Norma, czyli duży dyskont, co jak się już dowiedzieliśmy nie jest takie oczywiste jak w Polsce i czasem trzeba przebyć duży dystans, żeby znaleźć sklep. Miasteczko bardzo ładne, najładniejsze z tych na naszej niemieckiej trasie. Do teraz. Jedzie doróżka, kwiaty wokół, ładne domki i rzeźby. W sklepie wszystko co trzeba, a nawet więcej. Zanosimy więc, do naszej ciężarowej łodzi wszystkie wiktuały i idziemy szukać dobrej smażonej ryby, bo podobno jest szansa. Zaraz przy marinie jest …my jednak idziemy poszukać, żeby mieć wybór. Pokręciliśmy się więc, i wracamy na początek drogi. Tu jednak podoba nam się najbardziej. Tu znajdują nas nowi znajomi i razem jemy bardzo dobre rybki. Dostajemy info, że pałac jest wart zwiedzania i postanawiamy to zrobić jednak czas płynie i muzeum placowe zdążyli już zamknąć. Nowi znajomi wracają do auta, a my wracamy na pokład na chwilę oddechu. Kapitan zasypia, ja z książka udaję, że wręcz odwrotnie i dopiero wieczorem robimy kolejne podejście do pałacowych ogrodów. Słońce wciąż grzeje, a światło wieczorne ma swój urok, wiec miło nam się ogląda. Park jest trochę wielkim labiryntem. Altanki i rzeźby, ławeczki i miejsca odpoczynku…wyobrażamy sobie jak dawno właściciele spędzali tu czas. Sielsko na wymyślaniu zbytków i miłostkach. Jest klimat!

strachy pałacowo-toaletowe

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *