Ona: On nazywa się fatum.

Budzę się i leżąc jeszcze sięgam po telefon, dziś mają do nas dobić załoganci, których o trzynastej mamy odebrać w Elblągu, więc sprawdzam czas. Komórka ma inny news i krzyczy wiadomością, że nic z tego bo nasi przyjaciele zalegli w domu wirusowo rozłożeni i nie chcą nas zarazić. Tak bywa, dobrze, że ogólnie czują się nieźle. Budzę Krzyśka i wspólnie opracowujemy nowy plan. Pierwszy krok jest taki, że nasza wczoraj pięknie wykarcherowana łódka, dziś jest cała zewnętrznie pokryta owadami. Krzysiek nabiera wiatru w żagle i z urządzeniem w dłoni szaleje lejąc gdzie strumień sięga. Przy okazji zauważamy , że Szkarpawa płynie w przeciwną stronę. Czy to znowu moc Krzyśka ? Ale jego sprawką jest to, że znowu jesteśmy piękni. Ja ostrożnie zaglądam do łazienki. Dobrze nie jest. Odtykam odpływy i zaczynem spłukiwanie. W zakamarkach zostaje jednak owadowa bryja, której nie umiem wydłubać. Może jak wyschną…? Tak to pięknie podrasowani ruszamy do Elbląga, bo wcześniejszy plan zakładał, że tam zrobimy zaopatrzenie i właściwie musimy się trzymać tego punktu, bo sklepów w innych punktach nie umiemy namierzyć. Płyniemy, zaczyna błyskać, płyniemy zaczyna grzmieć, płyniemy zaczyna wiać i padać. Trochę nas poniewiera, niewiele widzimy, ale wychodzimy z założenia że nikt nie pływa w taką pogodę, więc nie stanowimy zagrożenia. Pioruny walą bardzo blisko, snujemy różne teorie na temat bezpieczeństwa w łodzi na wodzie w czasie burzy, w większości ładnie dopasowane do potrzeb. Dwie godziny nas tak poniewiera, potem zaczyna być mniej groźnie i zaczynamy szukać w internecie, o której otwierają most zwodzony w Elblągu. Wychodzi na to że mamy dwadzieścia minut i potem dwie godziny do następnego otwarcia. Możemy być na styk. Usiłuję się dodzwonić , żeby pan poczekał na nas kilka chwil gdybyśmy nie dobiegli, ale włącza się skrzynka. Dodajemy mocy i jesteśmy idealnie na czas. Tylko my, obsługi brak. Widzę łódkę krążącą po drugiej stronie mostu i nic się nie dzieje. Podpływamy bliżej i udaje nam się odczytać numer telefonu do kontaktu, na moście . Słonce już pięknie świeci. Odbiera pan mostowy i stwierdza, że może za godzinę, a może nie wiadomo, bo jest burza, a w burze się mostów nie otwiera. Przekonuję jak mogę , że burza już była i zaczyna świecić piękne słonko, pan jest nieugięty, cos sugeruje, że systemy elektroniczne wiedzą lepiej. Ustalamy wspólnie, że zacumujemy GDZIEŚ, a Pan będzie o nas pamiętał i jak będzie mógł, to most otworzy mimo, że to nie wynika z grafiku, ale godzinkę mamy poczekać. No trudno! I trudno powiedzieć gdzie. Znajdujemy miejsce jakie jest, spływa tam akurat woda ze studzienek kanalizacyjnych, czy czegoś i leje nam się na werandę czyli tylny pokład. Nie bardzo mamy się dokąd przesunąć, czasem centymetr zmienia położenie diametralnie. Czekamy grzecznie, Przyszedł do nas nawet Pan Mostowy i przeprosił za to , że nas nie wpuścił i jeszcze raz wyjaśnił burzowe procedury. Słońce świeci już wręcz bezlitośnie. Czekamy do wyznaczonej godziny w upale, i zaczynamy obserwować światła na moście. Dyskoteka, ale szlabany podniesione, a most opuszczony leży jak leżał. Dzwonię i okazuje się, że oba mosty, bo są dwa, mniejszy i większy są zepsute. Nic już nie mówię, bo to w końcu ja przypłynęłam z Krzyśkiem i jego destrukcyjną aurą do tego miasta. Przez następne pół godziny obserwujemy jak wypompowują wodę z urządzeń różnych i w końcu megafon ogłasza dobrą nowinę. Uwolnieni ruszamy! Robimy zakupy , jemy pyszny obiad i w wielkim już upale wracamy na Benię. Postanawiamy wypłynąć, bo miasto jest za gorące. Wolimy cień drzew i może trochę wody, do której można będzie wejść. Płyniemy w zieloności i ptakach przez jezioro Drużno, moje ulubione. Widzimy bielika, który jednak nie chciał poczekać na fotkę. Wielki to ptak. Kwitnie grzybień i grążel i inne nenufary. Ptaki wrzeszczą. Wieczór jest przepiękny. Stajemy przed pochylnią Całuny i zaraz za nami przypływa łódka Bertina z bardzo kontaktową załogą i w tym kontakcie przegadujemy cały wieczór. Bardzo było miło i ciekawie. Obiecaliśmy sobie kontakt na Jezioraku, ponieważ Oni też zamierzają się tam kręcić.

nowe zabawki Krzysia cieszą
Most zepsuty Krzysiem i burzą
ściek ze studzienek na nasz taras…uwieczniony po odpłynięciu :-))
jezioro Drużno to bajka
bielik nie chciał pozować
ptaki ogólnie są ruchliwe
Dywanik z nenufarów trochę za daleko jak na mój komórkowy obiektyw

2 thoughts on “Ona: On nazywa się fatum.”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *