ona: Ostatki

Pogoda jakby lepsza, to chyba bonus na długi weekend. Robimy standardowo dopołudniowy trip, tym razem wracamy bocznymi uliczkami. Krzysiek odnajduje jakieś wspomnieniowe miejscówki, my z Django niczego nie odnajdujemy, bo to nasz pierwszy sezon. Podobają mi się bardzo wielkie wille, w tutejszym stylu. Wokół nich przepiękne hortensje. Stylowe pensjonaty, hoteliki i knajpeczki. A my do mariny. Wieczorem jesteśmy umówieni na katamaranie u nowego znajomego na imprezkę, w towarzystwie sąsiadów i ich przyjaciółki. Pies zostaje na Benii, bo nie nadaje się na podkładowego gościa na wymuskanej łodzi. Bawimy się super i nagle w nasz namiocik rufowy zaczyna uderzać rzęsisty deszcz. Spokojnie kiedyś minie. Jednak nie bardzo mija, a dołączają się ciche grzmoty. Tu już zaczynamy kombinować, że nasz super pies pewnie panikuje. On burze przeżywa bardzo, a burzę na wodzie, samotnie na szarpanej wiatrem łodzi, tego może nie przeżyć. Postanawiamy wracać, bo prognozy mówią, że będzie padać długo. Wracamy też długo, bo to wielka marina. Ciepły deszcz jest fajny, a my jesteśmy o tym dokładnie przekonani, bo totalnie mokrzy. Pies wita nas z wdzięcznością i radością, bo przestało grzmieć. Tak to nas Django zdyscyplinował przed północą

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *