Sprawnie zwijamy się z gościnnego lasu i płyniemy do Sztynortu. Przynajmniej ja płynę do Sztynortu, bo Krzysiek płynie do Węgorzewa. Stało się to za sprawa smaru, i planowanego przeglądu po 100 przepywanych godzinach, którą to kwesię ma Krzysztof wenę omówić dziś z Mercurym w Węgorzewie. Na wodzie mija nas przyczepa campingowa na pontonach i z ogródkiem. Super pomysł! Ja jak zwykle w terenie orientuje się i dopiero wielki napis w Marinie zmienia mój sposób patrzenia na rzeczywistość. Parkujemy pięknie, jest jeszcze dosyć wcześnie i weekendowi żeglarze jeszcze na wodzie. Biegam po łodzi w klapkach i nastąpił koniec ważności jednego z nich, bo urwał się pasek. Mamy wiec z Krzyśkiem wspólnie jedną parę, bo jego klapek z bagna nie wypłynął. Na stanie są oba prawe i różnią się siedmioma numerami. Biegniemy do centrum żeby nabyć klapki i uzupełnić żywność. Centrum nie ma, klapek nie ma, jest sobota i jest za późno, bo już jest 14-ta. Szukamy apteki, apteki są fajne,bo są dłużej czynne🤦♀️i opowiadamy historie leku, który zgubił Krzyś, i Pani Magister ratuje go od śmierci sercowej, bardzo przejęta i poucza, że nie wolno gubić leków!!!To idziemy na rybę i piwo. Klapek nie mamy,ale kupujemy w żabce, to co jest w żabce, żeby przeżyć, bez klapek dorzucamy do koszyka czerwone wino. Jest ok 35′ w Celsjuszach i mamy lekki udar cieplny, to zmykamy do łódki w której jest ok 50′. To zmykamy w cień i w łódce robimy przeciąg,ale nagle grzmi poważnie i mamy nadzieje, że to coś zmieni w temperaturze. Polewamy się prysznicem na rufie i rozkminiamy jak działa, bo to nie jest byle jaki prysznic 🙂 i trzeba się nauczyć jak jest w nim ciepła, a jak zimna woda. Zabawa jest i my mokrzy i to nam dobrze robi. Wycieram psa mokra gąbką, bo polać woda się nie da . Po tej gąbce też wygląda jakby miał dostać globusa, jednak zachęcony łagodna perswazją idzie z nami do sklepu żeglarskiego w marinie na przeciwko, po klapki. Sklep jest widoczny jak na dłoni z łódki , jednak trzeba obejść „oczko wodne” całkiem spore i przejść przez mostek prawie w centrum Węgorzewa ( nie mylić z centrum miasta). To sobie idziemy …w sklepie jest fajnie, bo Pani jest pogodna i ma dobra aurę, ale nie ma klapek, jak twierdzi przez wirusa! Grzmi coraz poważniej i decydujemy się na odwrót . Trochę rzuca gałęziami z okolicznych drzew, trochę rąbie piorunami,ale wciąż na sucho. To sobie idziemy. W ostatniej chwili przed ulewa otwieramy drzwi i zaczynamy tworzyć namiocik dziobowy . Każdy z nas jak potrafi :)) Po chwili pada już ulewnie i pięknie. Temperatura schodzi w granice klimatu umiarkowanego. Jakiś mistrz w wyczarterowanej łodzi dużych rozmiarów, szarżuje po marinie szukając sobie miejsca i taranując mniejsze obiekty broniące dostępu. Trochę martwimy się o Benie, bo przed nami jest wolna przestrzeń , co prawda niewielka, ale widzę przez strugi wody determinację sternika wielkiej łodzi. Styl jazdy ma raczej rajdowy i tył mu zarzuca jednak pozostaje czekać, bo cóż można …czekamy.Mistrz pływa wte i we wte i w końcu chyba gdzieś się przyczepił , bo go nie widać, a ewentualne odgłosy zagłusza burza. Po burzy robimy sobie spacerek i oglądamy łódki w marinie. Krzyś pokazuje „Nierdzewnego”, którym kiedyś pływał. Teraz jest większa ekipa ” Kochanka Nierdzewnego”,”kumpel Nierdzewnego” ” Kochanek Nierdzewnej”…To mocne towarzystwo. Wracamy,zjadamy sobie wędzonego sumika na kolację, bo to udało się upolować mimo soboty. Trudno jednak nie zauważyć, że ceny ryb mazurskich biją na głowę augustowskie, co nie ma przełożenia w specjalnie elitarnych odmianach, a wręcz odwrotnie. Na szczęście mamy wino z żabki. Pierwszy raz odkąd pływamy dostałam w pakiecie marinowym klucz do prysznica, to idę…i dziwię się, bo na wszystkich kabinach naklejony jest zakaz korzystania ze względu na covid. To czemu płacę za prysznic. Pani wychodząca z kabiny( też zakazanej) uświadamia mi, że trzeba być czystym, bo wirusy tego nie lubią…To rozgrzeszona idę się kąpać. Zastanawia mnie, dlaczego wcześniej widziałam jak ozonowano sanitariaty, jeśli i tak nie wolno…
CO TAK CHAOTYCZNIE DZISIAJ ??? NIEWYSPANA 🙂
Jutro się dowiesz