Ranek regatowy był do przewidzenia. Niedziela w naszej marinie to wielki teatr rozmaitości. Siedzimy sobie w loży na rufie i oglądamy. Przygotowują się łodzie, przygotowują się doskonale wystylizowani zawodnicy. Jest kolorowo, głośno i ruchliwie. Trudno nam do końca ocenić sytuację. Przemykają szybkie pontonowe motorówki załadowane dużymi dmuchanymi bojami, szykują się łódki, podjeżdżają wciąż następne przyciągane na lekkich wózkach. Naszą uwagę przyciąga para na żaglówce, która ponad pół godziny usiłuje wypłynąć z portu. Niezgrana dwuosobowa załoga ewidentnie robi sobie pod górkę. Kompletny brak koordynacji do tego wiatr i trudno powiedzieć czemu postawiony żagiel dają efekt raczej taneczny niż inny. Kręcą się na małej przestrzeni obijając o pale ograniczające boks z którego chcą wypłynąć. Gdy tylko lekko wystawiają cokolwiek wiatr wpycha ich z powrotem. Każde z nich wiosłuje w sobie znanym kierunku…Jakaś życzliwa publiczność sugeruje, że jednak bez żagla będzie łatwiej. Po następnych nieudanych próbach dają się przekonać. Wiatr przestaje im przeszkadzać i w którymś momencie, chyba przez przypadek zaczynają wiosłować w tą samą stronę. Uff! Wypływają z mariny i jeszcze długo widzimy kiwający się maszt bez żagla. Zbieramy się, bo z plaży lepiej widać regaty, a już pierwsze załogi na wodzie, to idziemy się i na plażę.. Na plaży dziś już więcej zachęconych pogodą i niedzielnym luzem. Wybieramy miejsce w półcieniu i instalujemy kocyk. Za długa była nasza przerwa w plażowaniu, nie jesteśmy dobrze przygotowani, nie mamy leżaka, kremu z filtrem, majtek na zmianę i niczego do picia. Wszystko przez to, że nie pamiętam kiedy ostatnio plażowałam nad polskim morzem. Tu nie ma parasoli i leżanek i nikt nie roznosi drinków. Nie ma też przydziałowych ręczników plażowych. Są za szczęśliwe psy kopiące dziury w piasku i kąpiące się razem ze swoimi właścicielami i dzieci które mimo, że lekko sine z powodu temperatury wody drą się w niebogłosy, gdy opiekunowie, usiłują je wyłowić. Siedzą potem grzejąc się i trzęsąc i już ustalając następne zanurzenie. Krzysiek też odważnie wbiega w fale, woda czyściutka i zimniutka go nie odstrasza. Wypływany i zadowolony grzeje się w słoneczku. Wspominam wakacje mojego dzieciństwa…to były te klimaty. Wracam, bo robimy się głodni, a nasza marina całkiem dobrze nas karmi. Regaty tymczasem powoli się kończą, powoli też robi się spokojniej. Decydujemy się na mycie łodzi. Jest woda, jest czas.. Kapitan szukając przejściówki do węża znajduje klucz do naszego kranu przy zlewie, który to kran wydawał się nienaprawialny z powodu braku właściwego klucza praktycznie od początku sezonu. Teraz nadejdzie ten moment. W końcu udaje się podłączyć wąż i mój kapitan szoruje i polewa perfekcyjnie. Ma dobre tempo, bo z tyłu głowy nastawia się na mecz o 21 i nie może być spóźnienia, to jasne :-))

