Mam problemy z wnioskiem czy wody jest za dużo, czy za mało. Wczoraj było ewidentnie za mało i szuraliśmy brzuchem po piasku, dziś mam wrażenie, że jest za dużo, bo pada od rana. Na Śląsku podobno ciepło…My staramy się ignorować deszcz. Po śniadanku poszliśmy na Augustowski rynek, bo go lubimy. Dochodzi się do niego główną ulicą Mostową, bardzo pięknie wybrukowaną, co dodaje uroku ale nie wycisza. Auta, przy nawet niewielkim ruchu, robią duży hałas. Idziemy nadrobić zaległości, bo to duże niedopatrzenie, że nie zrobiliśmy fotki dziewczyny z Albatrosa. Poza tym najwyraźniej lubimy Augustów. Wracamy i odpływamy, tym razem skutecznie. Pierwszy cel, to gospodarstwo rybne. Cumujemy przy pływającej przy brzegu, nieczynnej restauracji i przechodzę przez płot tejże, żeby dostać się w głąb lądu do sklepiku. Zdobywam wędzone węgorze i sieje!!! to plan kolacyjny. Płyniemy do Studzienicznej, już tam byliśmy razem w zeszłym roku, a Maciek z Krzyśkiem na początku maja. Po drodze mijamy siostry zakonne w czarnych habitach i odblaskowych kapokach na rowerze wodnym. Usiłowałam to uwiecznić, ale mój telefon pokpił sprawę. Siostry machają do nas radośnie pedałując. Druga grupka czeka na pomoście. Fajnie! Parkujemy przy prywatnym pomoście i Krzysiek z Djangiem idą pogadać z właścicielką. Pani jednak wyjechała zostawiając męża. Dostajemy od Pana prąd w kablu, a Django wskazówki, żeby nie sikał na chwasty wokół, bo to „jedzenie żony” :)patrz: zupa z chwastów. Zrobiliśmy krótki spacer w stronę sanktuarium licząc na regionalne przysmaki w przydrożnych kramikach, jednak wszystko jest pozamykane. Pani Żona, która ostatnio zachwyciła nas ekologiczną zupą, też nie wraca, jemy co mamy i bawimy się w gry zespołowe. Tak nas to zajęło, że przegapiliśmy moment, w którym deszcz przestał padać. Budzimy Djanga i idziemy na spacer do sanktuarium na wyspie. Nigdzie żywego ducha. Dla nas mieszczuchów egzotyczne przeżycie. Wracamy i szukamy miejsca gdzie dać się psu wyszaleć, bo Droga Krzyżowa prowadząca do Sanktuarium nie wydawała się właściwa. Znajduję odejście ścieżki w las. W lesie niespodzianka. Ścieżka przechodzi w długaśną kładkę wśród bagien i bagiennego lasu. Skojarzenie z lasem namorzynowym samo się nasuwa. Pięknie. Idziemy długą zawieszona nad bagienną roślinnością dróżką. Pies szaleje z radości i robi dużo powyżej dziennego limitu kroków. Docieramy do wieży widokowej, niezbyt wysokiej, a zamiast schodków, prawie drabinka. Pies z rozpędu wpada na górę, ja się zastanawiam czy da radę zejść. Dał. Nawet kilka razy. Brniemy dalej. Rozpoczyna się szlak Orła Białego. Wchodzimy w okopy…Pies rozwinął nagle nadprzeciętne prędkości, nawet nie podejrzewaliśmy, że ma taką moc i szybkość. Chyba pierwszy raz mógł pokazać na ile naprawdę go stać. Jak chart na wyścigach. Doszliśmy do wniosku, że to jakieś 50km na godz. W pędzie przelatywał nad rowami okopów, a nam szczęki opadły. Po powrocie trzeba go będzie do „Mam talent” zgłosić, albo do cyrku. Po skończonym spacerze, jak Batman wrócił do poprzedniej ciapowatej postaci. W nagrodę podzieliliśmy się z nim wędzoną rybką.




