Przegląd zerowy ma się dziać po dwudziestu godzinach pływania. Dlatego pływamy przez lody, burze i w strugach lodowatej wody…no i przedobrzyliśmy. Zrobiliśmy prawie trzydzieści godzin. Mam nadzieję, że zaliczymy! Tymczasem dzień ciepły i słoneczny jak to w maju??? To jednak budzi człowieka do życia, postanawiam i ja mieć nowe majtki, lecę w miasto zostawiając Psa z panem w „Białej perle”, a raczej na jej przyjaznym pomoście. Robię co mogę ale i tak wracam tylko z jedną parą niewymownych.👙 Mężczyźni mają łatwiej. Powolutku wypływamy. Mamy czas i włóczymy się po jeziorach. Wpływamy na jezioro Rospuda i w połowie akwenu, lornetką, hen na brzegu łapię znak, drobnym drukiem „koniec wód żeglownych”. Cokolwiek to znaczy,bo przed nami, daleko, że ledwie lornetką ogarniam, widzę motorówki przy brzegu. Dedukuję, że jednak pływanie jest możliwe. W komórkowym internecie uzupełniam edukację i okazuje się, że można, ale na własną rękę, bo nikt nie bierze za to odpowiedzialności i znaków żadnych wodnych nie będzie. Krzysiek płynie, bo tak ma. Ja płynę z nim. Po co nagle postanowiłam się lornetką zająć, nie wiem, może to intuicja. Wylornetkowalam następny znak, prawie że, na prywatnej parceli, i widzę śrubę przekreśloną, albo coś innego, bo po pierwsze daleko po drugie bardzo umownie przedstawione ;)) Krzysiek twierdzi, że zmyślam i, że mogę zacząć w dolinie Rozpudy, a nie na jeziorze. Za nami szybki pędem płynie katamaran wycieczkowy, to chyba wie co robi. Pierwszy w tym sezonie, który widzę! Internet mówi coś o strefie ciszy na jeziorze od 16-tego czerwca, więc przestaję się kręcić. Szukamy gdzie się wpływa w rzekę Rozpudę. Wycieczkowiec nie ma z tym problemu i zasuwa, teraz już przed nami. My delikatnie zaglądamy, tzn. Krzysiek mniej delikatnie, a ja zaczynam studiować internety. Internety mówią, każdy co innego. Że można z silnikiem, że strefa ciszy i nie mozna, że oprotestowane przez ekologów, że oprotestowane przez motorowodniaków, że mieszkańcy…Ponieważ nie wiemy, a wycieczkowiec zaginął w meandrach…postanawiamy wracać. Tym bardziej, że jesteśmy już głodni, a mamy plan na rybkę smażoną. Wracamy oglądając piękne okolice, sielanka pełna, jezioro głębokie, pies na dziobie się opala. Krzysiek prowadzi, ja rozkminiam światło w lornetce(!) , a pies wchodzi z dziobu na lewą burtę. Mówiłam do kundla nie raz żeby tam nie właził. Tam nie ma po co, tamta burta do chodzenia nie służy. Jak bardzo trzeba i jest się człowiekiem można się trzymać uchwytów na dachu i sobie step by step tuptać, jak się na cztery łapy odpada, bo po pierwsze nie ma jak zejść na rufę, po drugie wycofać się na czterech nie ma jak. Reling z tamtej strony nie istnieje, bo nie ma racji bytu. Pies porcelanowy wchodzi w grę stosunkowo rzadko. Pies wyglądał, że zrozumiał , już prawie dwa tygodnie tak wyglądał i nie wchodził tam nigdy, bo ten pies co już wiadomo jest niewodny całkowicie i robi wszystko żeby wody nie dotykać nigdy. To ja z tej lornetki podnoszę głowę i widzę, że porcelanowy ma zamiar pójść w złym kierunku. Wrzeszczę żeby stał, ale on ma akurat plan, to moje krzyki, w szumie fal się gubią. Lecę na rufę odpinać tropik z tej strony chociaż i tak przejście jest kiepskie. Kombinuję , czy utrzymam 25kg psa za obroże jeśli go przytrzymam z okna w mesie, biorąc pod uwagę, że go to przestraszy i wtedy spadnie na pewno, a ja go na obroży nie utrzymam. Na szczęście pies cudownie włazi samodzielnie przez odsunięty tropik. Ma co prawda w oczach własną śmierć, ale jest uratowany. Krzysiek wygląda podobnie. Już spokojnie dopływamy i cumujemy. Jedziemy autem na obiad i panowie zasypiają w usypiającym deszczu, który nagle i gwałtownie oczyszcza atmosferę.




Po wieczornej drzemce idziemy na wieczorny spacer do lasu. Pływanie odłożone do czasu przeglądu. Ten pies to jednak dostarcza atrakcji, mogę pożyczać ! No to las, zielono, pachnie, krowy na łące. Pies idealnie współpracuje. Do czasu! Myśliwski jest to tropi, tropi, tropi, aż go wkręciło w to tropienie i poszedł …jak te ogary. W las. No i tyle go było . Krzysiek krzyczy, ogar gra w puszczy, ja przez komórkę sobie Dzień Matki obchodzę . Koniec końców pies wraca, w głowie jednak poluje nadal, bo cały wieczór nakręcony jest niebywale. Czuję, ze powinnam ten przypadek z myśliwymi po powrocie omówić.