Wróciliśmy do Iławy i na pokład, w dobrych rękach prawowitych opiekunów zostawiliśmy Furio Pompona /papug Marty i Maćka chwilowo na wczasach u nas/ i na szelki wypadek zabraliśmy psa ze sobą. Pies z Paputem chciałby żyć w przyjaźni, jednak Pompon chce być szefem, co nie zostało do końca uzgodnione. Iława powitała nas późnym wieczorem wielkim słońcem i jeszcze większym wiatrem. Wieczór minął miło z sąsiadami łódkowymi. Jest niewątpliwym czarem pływania, że życie towarzyskie jest wpisane w grafik łódkowy. Rano słońce zostało a wiatr trochę mniej się z nami kłócił i po południu wyruszyliśmy w nasz rejs. Daleki on nie był jednak spodobało nam się miejsce i przywiązaliśmy się ładnie do drzewa. Pies trochę marudził na zejście na ląd, bo bez trapu nie okazał się wystarczająco skoczny, a wiadomo, że ten pies jest niemoczący się. Na jego szczęście przypomniało mi się, że zapomnieliśmy z auta jednej cennej rzeczy, bo mnie się wydawało, że Krzysiek ją zabrał, a Krzyśkowi nie wydawało się nic, bo jej nie zauważył. Przeanalizowaliśmy ryzyko zostawiania brylantów :-)) w popielniczce na prawie dwa tygodnie i ładnie zwinęliśmy cumy. W Porcie Iława miejsca było coraz mniej więc z boczku sobie cupnęliśmy. Krzysiek poszedł do auta, ja zostałam w łódce, bo obok dzieciaki łowiły ryby stylem rzucanym i bałam się słusznie, że może być to powiązane z ryzykiem złowienia czegoś jeszcze. Zaraz potem przyszli zameldować ze skruszonymi minami , że haczyk zaczepił im się o coś wewnątrz kabiny i nie chcą sami ciągnąć. Cudownie, że w psa nie trafili. Oddałam haczyk przyczepiony do wycieraczki i zabrałam psa na pomost. Przyszła zaraz jedyna dziewczyna z łowiącej ekipy i przepytała mnie bardzo konkretnie. W temacie psa: wiek, waga, rasa, imię i cena. W temacie łódka: właściciel wyposażenie i cena. Dziewczynka jak na swoje sześć lat bardzo konkretna. Zauważyła też, że wcześniej cumowaliśmy przez tydzień na innym miejscu w tej marinie. Krzyś odzyskawszy mój skarb postanowił zaprosić mnie na rybkę do smażalni i zostawiliśmy rezolutne dzieci z ich wędkami robiąc krótkie szkolenie, gdzie ryby biorą najlepiej i wyłączając obszar przybeniowy z terenu łowiska. Udało się i koniec końców najedzeni i bez strat odpłynęliśmy na miejsce inne niż ostatnio, czyli z lepszym dostępem do brzegu, co jest dla nas dużym ułatwieniem zwłaszcza rano, kiedy wychodzeniem na ląd zainteresowany jest tylko pies. Nie będę snuła opowieści z mchu i paproci o naszym leśnym życiu. Przez prawie dwa dni zbieraliśmy jagody, bo nikt ich nie wyzbierał w naszym lesie i chodziliśmy za psem, bo dla niego spacer się liczy tylko w towarzystwie, mimo, że biegał po lesie jak chciał to i tak wyciągał nas na wspólne hasanie. Odwiedzały nas kaczki, bobry i pająki. Krzysiek wyspał się jak niemowlę a ja wykonałam na drutach bardzo skomplikowany ażur, który zmusza do liczenia oczek więc moje mamrotanie do siedemnastu w innych okolicznościach by się nie udało. Pozdrawiam z sanatorium na najdłuższym jeziorze. Anka

