ona: ŚLUZOWA, mostowa

Wczoraj okupowaliśmy windę, dziś zabraliśmy się do pływania. Mapy które, zakupił Krzysiek są trochę lakoniczne. Mapy w simradzie mimo, że powinny obejmować całą Europę, też się skończyły. Może trzeba je jakoś uaktualnić, jednak jeszcze nie dorośliśmy do tego. Lecimy trochę na wyczucie. Przyzwyczajeni do wszechobecnej nawigacji jesteśmy trochę zaskoczeni. Tzn. telefony teoretycznie działają, tylko czasem gubią sygnał. Czas w drogę. Kanał jest raczej pustyni monotonny. Szerszy niż polskie kanały, które przepłynęliśmy. Czytam, że śluzy są automatyczne i już zaczynam się zastanawiać…ale co tam, najlepsze są zajęcia praktyczne. Pierwsza lekcja przed nami. W śluzie, do której dopływamy stoi jedna łódka. Kiwamy do siebie i nawet do siebie mówimy. Dosłownie do siebie, bo jedno nie rozumie drugiego. No to stoimy sobie i nic się nie dzieje. Niemcy w łódce obok zagadują ponownie i ustalamy na migi że trzeba iść do wajchy po naszej stronie i nią machnąć. Zielonej! Krzysiek wyłazi drabinką na brzeg śluzy, czym zdumiewa sąsiednią załogę, ale robi co trzeba. Działa. Po chwili zamykają się wrota i wlewa woda. Cuda! Przy okazji zrobiłam zdjęcie instrukcji obsługi i powoli tłumaczę bez zrozumienia. Woda tymczasem wlana, wrota się otworzyły światło zmieniło się na zielone. Proste. Wypływamy. U nas jest pan śluzowy w domku z rodziną, a w niektórych regionach ściśle określone godziny otwarcia śluz, które nieraz zmusiły nas do nocowania przy pomoście, bo spóźniliśmy się pięć minut. Tu ruch wodny większy, jednak nikt nie musi czekać dłużej, niż na łódkę, która wpłynęła z drugiej strony śluzy. Cuda. Krzysiek już zdobył kolejną sprawność. Płyniemy dalej. Tu poprzeczka podniesiona
Śluza to jedno, już umiemy. Dochodzi most zwodzony. Przypływasz, naciskasz, co trzeba i podnosisz most. Przypominam sobie godziny w Rybinie czekania na otwarcie mostu. A tu nie ma problemu przepływamy, kamera nas widzi i zamyka za nami. Auta jadą górą, trwało chwilę, jak zmiana świateł na skrzyżowaniu. A w Elblągu można czekać i się nie doczekać. Cuda. Cudem też są kanały głębokie i szerokie. Pływają po nich duże piękne lodzie motorowe. Bo mogą. U nas trzeba mieć małe zanurzenie, żeby przepłynąć co przekłada się na wielkość całej łódki. Rozmawiamy o tym, czemu tu kanały są czyste i zadbane, a nasze czasem nieprzejezdne, tzn. nieprzepływne latami. Docieramy do Zehdenick i idziemy zobaczyć miasteczko. Miasteczko nas zaskakuje. Jest cale wyłożone brukiem. Różnego rodzaju, ale dokładnie. Nie ma trawników, nie ma drzew. Czasem stoją donice. Masakra. Posprzątane, czyste i straszne, jak na moje poczucie estetyki. Pies nie ma gdzie pochodzić. Długo trwa zanim trafiamy na kawałek zielonego, pod kościołem. Lepsze to niż nic. Przecież i tak po nim sprzątamy. Pies dostaje tu ostrą lekcję przystosowania się do nowych warunków.

otwieram most
wykostkowane wszystko

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *