Ona: trudne życie na lądzie

Dzień na wyspie Djanga wstaje słoneczny , na wyspie ptaków , ptaki drą się jak to one. Krzysiek pomaga ładnie w przygotowaniu śniadania i nawet myje naczynia. Tym zaskakuje chyba sam siebie. Po tym wysiłku umieszcza zmęczone członki na górnym pokładzie i sumiennie odpoczywa. Ja powoli delektując się troska o paluszek działam na dolnym pokładzie . Django leży na swojej wyspie. Po chwili na oddech po wysiłku śniadaniowym,Krzysiek zgadza się ze mną, że możemy zrobić wycieczkę do Kętrzyna, żeby pooglądać dalszy ciąg wilczego szańca .Ten dostępny z lądu.Tak tez robimy, zostawiamy Benie w Rynie. Django trochę niezadowolony z pozbawienia go wyspy, godzi się jednak na przesiadkę do auta. „Wilczy szaniec” jest potężnym betonowym miastem, dobrze przystosowanym do zwiedzania. Oznaczony i opisany, z przewodnikami do dyspozycji. Zwiedzanie,to spacer po lesie, zajmujący koło godziny. Opisy bunkrów i sytuacji są jednak materiałem do poważnych przemyśleń. Jak łatwo przestać być człowiekiem, dlaczego pozbawianie człowieczeństwa mogło się stać celem tak wielu… Ewentualnie po co komuś zdjęcie ze sztucznym hitlerowcem.? W Kętrzynie znajdujemy „Zajazd pod zamkiem ” i naprawdę pysznie i ciekawie udaje nam się zjeść . Wracamy na Benie nastawieni na działanie. Tzn., ja wiem co jest do zrobienia, żeby juro była szansa w miarę wcześniej wyjechać, natomiast moja kontuzja ogranicza działanie w tym temacie. Krzysiek ma pomysł na umycie łodzi z zewnątrz, po krótkiej drzemce. Wyciąga się wiec na rufie, ale ponieważ podobno mu przeszkadzam w relaksie wchodzi na górę z wężem, czyli doprowadzeniem wody i szczotką, która podobno da się z tym wężem połączyć. Ja jako niepełnosprawna mam obsługiwać kurek. Na polecenie odkręcam wodę . Krzysztof na górze zaczyna prace. Coś jednak idzie nie po myśli, bo widzę nerwowe działania. Na komendę biegam do kurka i z powrotem , odkręcam i zakręcam. Krzysztof szoruje, klnie i rzuca przedmiotami. Na początek wylatują poduchy, potem wylatuje szczotka, Krzysiek walczy z wężem lejąc młodzieńców z łódki sąsiedniej, ale przecież jest upał. Mnie się też dostaje z pseudo armatki, psu też. Pies jest najbardziej zbulwersowany. Krzysiek dalej rzuca , tym razem inwektywami i życzy sobie podania innego zakończenia do psikawki. Biegnę i nie patrząc na mokre bandaże podaję, pies przerażony dużą ilością wody chowa się jak umie, bo łódka zamknięta, żeby te strumienie czyszczące nie przeniknęły do wewnątrz. Krzysztof szaleje w afekcie,myje łodzie obok, a zasięg ma duży! Postanawia też zmienić technikę i ujmuje w jedną rękę wąż, w drugą szczotkę na wysięgniku. Oj! dzieje się! Usuwamy się z psem na niedaleką łączkę i siedzimy obserwując w skupieniu. Elementów wyrzuconych na pomoście obok łódki pojawia się coraz więcej. Krzysztof schodzi na następny poziom, biegnę zamykać,co nie zamknięte i zbieram dywaniki i inne takie, które niekoniecznie lubią mycie pod ciśnieniem. Dobrze że jest upał. Pies ma oczy jak ufoludek, bo kombinuje czy może go czekać myjka. …Na szczęście Krzysiek kończy działać. Pies dostaje zasłużoną kolacje i Krzysiek postanawia uwolnić go ze smyczy na której został uwieziony, bo wiadomo że w kontakcie z wodą staje się szaleńcem. No to uwalnia, ja w tym czasie odbieram telefon i chwilę się na nim skupiam. Chwila mija …jest spokojnie, Krzysiek odpoczywa, psa nie widać??? No i właśnie!!! Zaczynamy szukać psa. Krzysiek przeszedł rewir spacerów porannych i stwierdził, że idzie na piwo do Szatanka, bo pies tam na pewno wpadnie. Skąd ten wniosek, skoro pies jest abstynentem, trudno dociec. Ja mam inny pomysł wiec łażę, mam do przejścia trzy mariny, to trochę mi to zajmuje zwłaszcza , ze pytam ludzi po drodze, i wszyscy psa widzieli. Czemu ja nie? Wracam na Benię sprawdzić, czy się nie zjawił. Krzysiek wraca jednak, bierze auto i jedzie w miasto, mnie wysyła do młyna, czyli restauracji pod zamkiem, bo podobno pies był tam widziany. Tak sobie jeździmy i chodzimy trzy godziny. Upal ! Stres ! Jutrzejszy poranny wyjazd wydaje się bardzo wątpliwy. Wracam na łódź zgoniona…a za mną po pomoście stukają pazurki. Django cały w ukłonach z oczami kota Shrekowego, tłumaczy się jak może. Dzwonie do Krzyska ze pies już jest. Za chwile panowie ustalają ze sobą stopień obrażenia i winy. Otwieramy białe wino…wciąż upal,a nad Rynem latają balony. Takie balony z gondolami i ludźmi, dosyć ogromne. Lata jeden, lata drugi, lata następny ..i wpada do wody. Jak ja się mam pakować? Ludzie wrzeszczą w tym balonie, on jednak unosi się i przelatuje prawie nad naszymi głowami, dodając sobie ogniem wysokości. Taki płomień trochę głośny jest. Usiłuje zrobić fotkę nie wiedząc, że w tym czasie przerażony balonem pies zaplątał się w smycz. Krzysiek biegnie odplątać psa, pies w balonowej traumie , ucieka. Znowu! Biegnę za psem, ten ma chyba 100 na godzinę, w łapach, na szczęście wyhamowuje i dobiegamy do niego. Balon odlatuje, pies leży do góry nogami i serce mu bije jak młotek. Koniec końcem wracamy, mamy już dosyć. Krzysiek chce koniecznie wytracić stres na szantowej imprezie u Szatanka, jednak zostaje odprowadzony do Beni,bo juto mamy jechać, a nie ma szans żeby mi do jutra palec nareperowało. Obrażony na świat Krzysztof włazi na górny pokład i delektuje się w samotności …Nie wiem czy o taki efekt mi chodziło.

integracja..
fragmenty bunkrów…

Django w więzieniu

inny balon…w wodzie
balon nad nami
terapia Djanga

1 thought on “Ona: trudne życie na lądzie”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *