Ona : Zagubieni w czasie i przestrzeni

Ranek , po wieczornej rozgrywce, nie tylko karcianej wstał dla niektórych wcześniej , dla innych później. Ponieważ potrafię zrozumieć potrzebę snu, oddałam się cichym zajęciom, czyli prania zasłonek ciąg dalszy. Pogoda przepiękna, wiec liczę, że będą suche zanim dotrzemy do Giżycka. Kapitan wypoczęty wstał w okolicach południa i zgłosił potrzebę śniadaniową, po czym wystartowaliśmy szybkim pędem. Celem był sklep w Giżycku, bo w nim smar do śruby odpowiedni być powinien ! Płyniemy, płyniemy i płyniemy …spalona na skwarek, bo świeci i grzeje, na dziobie objaśniam Djangowi okolicę i mijane stateczki. Mijamy wyspę wrzeszczącą ptakami i furkoczącą białymi skrzydłami, zrobiłam fotki, jednak nie oddają tego co tam się działo, bo odległość za duża na mój obiektyw. Wszystko nam się podoba, jest przepięknie pogodowo i jeziora piękne, i ludzie zadowoleni machają do Djanga, bo jak tu do niego nie machać. Wyglądem bierze na litość . Wczoraj w restauracji przyszło dziecko psa pooglądać i stwierdziło , że to duży beagle z elementami dalmatyńczyka. W zasadzie tak wygląda. A my płyniemy wciąż i powoli zaczynam być głodna i instynkt samozachowawczy każe mi skonsultować się z mapa w celu określenia pory karmienia. Oglądam i oczom nie wierze , bo wynika jasno że dziś jeść będziemy nocą, bo do Giżycka mamy jakiś niebywałe długi czas jeszcze. Informuje o tym odkryciu Kapitana, Kapitan jest zszokowany! Po naradzie stajemy w chaszczach na obiad z domowego słoika. Zachwycona sama sobą postanawiam, że będę chyba w domu podawać wołowinę ze słoika , bo ta mi wychodzi niesamowicie mięciutka i najlepsza po trzykrotnym magicznym pasteryzowaniu. Potem dla relaksu robimy sobie kawę, wciąż w chaszczach. Potem nadchodzi mała burza i do łódki wpada wszystko z drzew nad chaszczami . Koniec końców po burzy postanawiamy płynąc,aż nam sie znudzi i stanąć w miejscu, w którym nas nuda dopadnie., żeby coś zmienić. Właściwie od startu z chaszczy zaczynamy szukać noclegu. Znajdujemy przepiękna wyspę i próbujemy ja opanować. Podpływamy z tej i z tamtej , z prawej na lewo i odwrotnie, cóż nawet dla nas jest zbyt płytko przy brzegu. Pewnie dlatego to urocze miejsce jest takie spokojne i nigdzie nie widać cumujących. Co prawda jedna z prób była prawie udana, bo już staliśmy, już przywiązaliśmy się do drzewa, już wyciągnęliśmy finezyjny trap Krzyśkowego pomysłu i nawet namówiliśmy psa żeby po nim chodził jednak….na brzegu leżała martwa czapla. 😰Czapla była martwa od bardzo dawna i baliśmy się, że Django będzie się nią interesował, bo psy miewają podobne upodobania, a my jednak z tym psem mieszkamy . Dlatego zabraliśmy psa, a zostawiliśmy czaplę. Poszłam dziobać na dziobie, bo nagle zaczęło grzmieć i tak ładnie mi się udało, że zaparkowaliśmy w lesie, ale z zejściem na ląd, bez użycia trapu i korzystając z dzikości i czystości wód wykąpaliśmy się bardzo ładnie. Tzn Krzysiek wskoczył ,popływał i wyszedł wykąpany, a ja wsadziłam nogi i zrobiłam sobie kąpiel prysznicem pokładowym. To było i tak przeinwestowanie, bo zaraz potem, posypałam się cała cukrem. Ponieważ my nie używamy cukru, to się go nie spodziewałam ,a on „słodziak” zostawiony przez panów kursantów, czekał w górnej szafce w kuchni i wykorzystał moment nieuwagi żeby sypnąć. Dobrze trafił w moment, bo byłam mokra po kąpieli i ładnie się polukrowałam… No to słodko!!! poprosiłam Krzyska żeby nas odkurzył. Benie i mnie i wytarł nas na mokro żebyśmy się nie kleiły. Musiałam mieć słodkie zdecydowanie w wyrazie, bo wziął odkurzacz i dał radę …

Kapitan powinien być umieszczony w wodzie przynajmniej od czasu do czasu…
A pies do wody włożony być nie może

1 thought on “Ona : Zagubieni w czasie i przestrzeni”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *