ona: ZWYCIĘŻAMY i ODPŁYWAMY

Jak powiedzieli tak zrobili, chociaż noc nie była łatwa. Już wieczorem zaatakowały nas muchy. Nie wiadomo skąd nadeszły. Jakieś dziwne i łatwo dające się pokonać, ale za to w dużej ilości. Skończyło się tym, że po zjedzeniu, już ich udziałem smacznego karczku z łódkowego grilla, zamknęliśmy się w kajucie i tylko dachowe okna zabezpieczone moskitierą zostały otwarte. Muchy wybite na wstępie co do nogi, pojawiały się wciąż niezapowiedziane i przeszkadzały nam w grze, którą uskutecznialiśmy przez internet. Mimo, trudności zewnętrznych wygrałam podwójnie! Muchy przegrały, ale wałczyły dzielnie do połowy nocy, a rano podłoga była usłana tymi które poległy. Skąd nagle ten desant? Rano pozbieraliśmy się szybciutko i na Mirow, a raczej do Waren. Mirow wielgachne jezioro i ma swoje przepisy, jak się wychodzi z kabiny to trzeba w kapoku. Dobrze pomyślane, jezioro olbrzym, do brzegu dopłyną niektórzy, pomijając temperaturę wody, to fale są też. Płynąć trzeba szlakiem, bo niby wielkie, ale są przeszkody. Mielizny, sieci itd…cumowanie na dziko, też nie bardzo, bo nie ma dojścia do brzegu. Za to woda przezroczysta, wydaje się ciemna, ale widać daleko w głąb. Pięknie to wygląda. Pierwsze żaglówki na horyzoncie, wiatr i słońce jest pięknie. Dopływamy do Waren, marina w środku miasta. Prześlicznie! Miejsc wolnych jeszcze sporo, bo pora wczesna. Znajdujemy fajne i ładnie sobie cumujemy z widokiem na hotelik z restauracją przy nabrzeżu. Jest stylowo, kolorowo ładnie. Znajdujemy hafenburo. Tu idzie łatwo, bo automat pomaga załatwić wszystkie formalności po angielsku. To duża marina. Część rezydencka i dla gości osobno. Jesteśmy już głodni wiec, idziemy szukać restauracji rybnej pokierowani przez hafenmajstra. Jest w czym wybierać. To taka miejscówka, w typie moja ulubiona. Knajpeczki, butiki, cafejki i do tego piękne domki, zadbane odnowione, ale w swoim stylu. W poleconej restauracji ryby po niemiecku. Śledzie i smażone w panierce filety, do tego ziemniaki sałatki, albo smażone. To trzeba polubić, tego się nie zmieni. No to polubmy. Zamawiamy piwo i ryby i jest ok. Najedzeni wracamy na Benie. Marina powoli się zapełnia. Wracają też statki spacerowe. Jest bardzo upalnie i robimy sobie sjestę. Krzysiek wchodzi do portowej wody dla ochłody i zadowolony zachęca mnie do tego, jednak ani temperatura wody, ani portowe warunki nie są dla mnie . Za to prysznic na rufie jest fajny. Wieczorem idziemy pooglądać i poznać życie portowego miasteczka. Jest tak jak ma być w takich miejscach. Kawiareńki, lekki gwar, gra ktoś na trąbce stare hity, wraz z zapadającym zmrokiem zapałają się kolorowe lampki. Na łódkach w marinie też klimacik utrzymany. Na pokładach pogaduchy przy winie.

kapitan w marinowo zadowolony
połączenia biznesowe
Widoczki wieczorne

2 thoughts on “ona: ZWYCIĘŻAMY i ODPŁYWAMY”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *